Gdybym nie poszła na koncert Joss Stone w NFM, to pewnie bym żałowała - a tak, to już wiem:
- jak bardzo się chce, to w NFM też tak nagłośnić, żeby było słychać głównie perkusję;
- utwory Joss Stone są nudne jak cnoty kardynalne, tylko covery klasyków nieco ratują sytuację;
- o gitarze, basie, klawiszach i perkusji da się powiedzieć tyle, że grali czysto i równo;
- głos Joss Stone brzmi jak dobrze nastrojona piła tarczowa;
- jest całkiem sporo osób, którym się to wszystko jakimś cudem podoba;
- absolutnie rewelacyjny chórek i fenomenalne, choć dekoracyjnie potraktowane dęciaki.
Trębacz, jak nie miał nic do roboty, to sobie dreptał w kółko i trochę mu tego zazdroszczę.
No comments:
Post a Comment