Monday 23 March 2020

Gdzie się kończy Wasz feminizm

Nie, nie będzie o wnoszeniu lodówki. Ani o jej zapełnianiu, czyszczeniu czy serwisowaniu.
Będzie o mnie.
Rozmawiałam wczoraj z mocno feminizującą znajomą o sytuacji wirusowo-pracowo-domowej - że pracuję, szykuję szkolenia, sprzątam (pomoc domowa wyjechała), robię zakupy i gotuję (dziadkowie zostali odseparowani i siłą rzeczy już nie pomagają). Na co usłyszałam: no, to wreszcie masz tak jak normalni ludzie.
Kurwa mać.
Czyli gdybym była "normalnym człowiekiem", to 15 lat temu - po urodzeniu pierwszego dziecka - pierdolnęłabym w cholerę pracę w IT/tłumaczeniach, bo po macierzyńskim (dla ułatwienia dodam, że trwał wtedy 3 miesiące) nie byłabym w stanie pogodzić jej z matkowaniem i prowadzeniem domu. Nie zatrudniłabym niani ani pani do sprzątania, bo normalni ludzie tak nie robią. Poszłabym na wychowawczy, na garnuszek konkubenta i rodziców, albo do jakiejś niskopłatnej roboty w pobliżu domu, byle mieć etat ozusowany. Po drugim, maksymalnie po trzecim dziecku wyleciałabym z rynku pracy w kosmiczny niebyt.
Dlaczego tego nie zrobiłam?
Bo nie jestem "normalna". Piekielnie się boję sytuacji, kiedy ktoś miałby decydować za mnie, czy mam iść do dentysty, czy kupić dziecku porządne buty. Może też trochę lubię swoją robotę? To dopiero "nienormalne", nie?!
I teraz, drogie feministki, jest tak: chętnie wspieram każdą niewiastę, która chce wyjść z karuzeli "od pieca do proga" albo próbuje się w nią nie wkręcić. Dzielę się doświadczeniami z organizacji domu, ustawiania pomocy domowych i dyscyplinowania dziadków (sad but true, 90% tego wymaga). Potwierdzam, że realizowanie się poza domem jest OK i warte zachodu. Potwierdzam, że dzieci nie potrzebują matki na 120% przez 18 lat życia, za to matka własnych pieniędzy potrzebuje, na ogół bardzo.
Dzielę się też wpadkami i niepowodzeniami. Mówię, gdzie jest mi ciężko - i zaiste wolałabym wtedy nie słyszeć, że "i tak mam dobrze" albo czegoś o "normalnych ludziach".

A teraz nie o mnie: poczytajcie, jak był zorganizowany dom małżonków Curie. Chore pojeby, co?