Monday 5 June 2023

Byłem wczoraj w Warszawie

 Kolejny tekst mego ojca - wklejam za zgodą autora.

MARSZ

4 czerwca 2023

Byłem wczoraj w Warszawie, na marszu zainicjowanym przez Donalda Tuska. Rozpocząłem od żurku z białą kiełbasą i przepiórczymi jajkami w hotelu Metropol, poprzedzonego podwójnym esspresso tamże. To było konieczne – w pociągu (do Białegostoku, wagon 11, miejsce 61) nie było wagonu barowego! Potem w luźnym szyku (2 do 20 metrów między idącymi z flagami i bez (jak ja), Alejami Jerozolimskimi skutecznie wygrodzonymi przez policję, już na godzinę 12.30 doszliśmy do Ronda de Goula. Ronda z palmą, na tle gmachu byłego Komitetu Centralnego, byłej „naszej partii”. Marsz zakończyłem około 21-ej w Krotoszynie, gdzie z wagonu 11 pociągu z Białegostoku (ja znowu na miejscu 61) wysiedli „zakolegowani” współpasażerowie – uczestnicy marszu. To była grupa nauczycieli (dwoje germanistów), wymieniali się wrażeniami, odczuciami i relacjami o sytuacji w pracy: pensum, „testomania”, zarobki w rejonie płacy minimalnej!

Wracam pod palmę. Tu nie było luźno, tu staliśmy w 3 lub 4 osoby na jednym metrze kwadratowym. Staliśmy, bo nie było szans na wbicie się w rzekę idącą od strony Placu Trzech Krzyży w kierunku Placu Zamkowego, niewątpliwie „zauważając” po drodze Pałac Prezydencki. Rzeka rozlała się również na równoległe ulice oraz przejścia podwórzami. Tam było zdecydowanie luźniej.

Około 14.30 zrobiłem „w tył zwrot”, by podwórzami i Kruczą dotrzeć na Hożą, bo Placem trzech Krzyży i Alejami Ujazdowskimi ludzie szli i szli, w szyku bynajmniej nie luźnym. Były oszacowania, że uczestników jest około 500 tysięcy, inni twierdzili, że pół miliona.

Na Hożej, w mieszkaniu mego nieżyjącego od kilku lat przyjaciela (fizyk – reakcje jądrowe) widziałem się z jego żoną (też reakcje jądrowe) i córką (bioinformatyka w Cambridge). Obie panie skróciły udział w marszu, bo Ania spieszyła na lotnisko – dla marszu o jeden dzień przebukowała lot do Anglii. Rozmawialiśmy nie tylko o Tusku. Ze wstrętem, ale było o Czarnku czy o Glińskim. Nie zapomnieliśmy oczywiście o Kaczyńskim i jego sprawności oraz skuteczności w wielowymiarowym (edukacja, energetyka, nauka, parlamentaryzm, kultura, prawa człowieka, trójpodział…) rujnowaniu Polski.

Na zakończenie marszu, żegnając wysiadających w Krotoszynie nauczycieli, uzgodniliśmy, że „nie odpuszczamy” i, jeżeli będzie to konieczne, „do zobaczenia na następnych inicjatywach przywódców którym ufamy”.

Jeszcze o dwóch „marszowych” rozmowach telefonicznych.

Siergiej, uciekinier z Kijowa przez Wrocław do Rostoku, nie wiedział nic o naszym święcie 4 czerwca 1989: o częściowo wolnych wyborach, o „skończeniu się w Polsce komunizmu” zakomunikowanym nam przez Joannę Szczepkowską, czy o otwarciu drogi dla zburzenia muru berlińskiego.

Drugi mój rozmówca, to koniecznie szukał zdarzeń dla zdyskredytowania marszu. Uczepił się Andrzeja Seweryna i jego dosadnego języka w rozmowie z kimś bliskim. Przyznałem się memu koledze, że taki język, język z użyciem słów „powszechnie uznawanych za wulgarne” lubię i często używam. Razem z panem Andrzejem uciekamy się do takiego języka nie dla jego roli jako tzw. przerywników, ale dla podkreślenia emocji, które w nas taka czy inna sprawa wywołuje. No to jeżeli ja – „prostoj sowieckij inżenier” – doświadczam emocji, to co mówić o człowieku o wrażliwości niepomiernie większej. O człowieku genialnym w swej aktorskiej profesji i o nieprzeciętnym, bo długim i różnorodnym, doświadczeniu życiowym. Nie dziw się kolego, że to, czego doświadczamy w aktualnej erze rujnowania, wywołuje u ludzi emocje. Seweryn wyartykułował je w zgodzie z odczuciami wielu z nas (moimi w 100%) i zrobił po mistrzowsku. Takie omówienie Seweryna współpasażerowie skwitowali oklaskami.

Wrocław, 05.06.2023.                                                                       Andrzej Nawrocki

Proszę w do mojego sprawozdania z Wwy dodać, że Przemek, syn mego ciotecznego brata Antka, wraz z żoną Dorotą i synem Mackiem, mieszkający w Oleszycach między Jarosławiem a Lubaczowem, reprezentował Podkarpacie.