Kojarzycie, jak wyglądają prace leśne w Polsce? Naokoło całego wyrębu wiesza się tabliczki "prace zrywkowe, wstęp wzbroniony" i tak one sobie wiszą przez sezon względnie kilka, i czasem się na tym terenie rżnie, a czasem nie. Dlatego turyści/grzybiarze te tabliczki olewają i wchodzą gdzie się da, chyba że akurat słychać piły czy harvestera tuż, tuż. Drogi są rozryte tymi harvesterami, ciężarówkami i traktorami przez cały okres zrywki i potem też zostają, no co pan zrobisz, tu się pracuje.
A więc zobaczyłam, jak to wygląda w czeskich Rychlebach, i teraz mnie cholera trzęsie z zawiści. Po pierwsze - trasę turystyczną zamyka się solidną taśmą od drzewa do drzewa, tak że zakaz wstępu jest bardzo, hm, dosadny. I słychać piły tuż zaraz, więc nie ma się co pchać. Bo ta taśma odgradza dokładnie kawałek, gdzie trwa wycinka danego dnia, i tylko przez ten czas, co pracują! Po fajrancie harvestery i traktory idą na bok, taśma też, więc jak chcesz czy musisz tamtędy przejść względnie przejechać rowerem, to proszę bardzo. Po drugie - robi się co tylko można, żeby drogę po ścince zostawić jak najmniej uszkodzoną. Sypią szuter jeszcze zanim wjedzie těžká technika, a zaraz po skończeniu danego kawałka wyrównują go koparką czy spychaczem najlepiej jak się da. Więc owszem, zostaje błoto, ale nie koleiny na pół metra.
Można sobie dla uspokojenia nerwów pospekulować, czemu u nich tak jest: z ogólnej czeskiej porządności i ogarnięcia? Czy dlatego, że cyklotrasa to ważna rzecz, której niszczyć nie wypada, bo ogólnie sport jest sprawą narodową i ogromnie poważaną? Czy też chodzi o zjawisko, które po czesku nazywa się ohleduplnost, a po polsku - patrzcie państwo - trudno znaleźć dla niego jedno słowo? Chodzi tak mniej więcej o liczenie się z innymi. "Vedte se ohleduplně"...