Kolejny tekst mego ojca - wklejam za zgodą autora.
MARSZ
4 czerwca 2023
Byłem wczoraj w Warszawie, na marszu zainicjowanym
przez Donalda Tuska. Rozpocząłem od żurku z białą kiełbasą i przepiórczymi
jajkami w hotelu Metropol, poprzedzonego podwójnym esspresso tamże. To było
konieczne – w pociągu (do Białegostoku, wagon 11, miejsce 61) nie było wagonu
barowego! Potem w luźnym szyku (2 do 20 metrów między idącymi z flagami i bez
(jak ja), Alejami Jerozolimskimi skutecznie wygrodzonymi przez policję, już na
godzinę 12.30 doszliśmy do Ronda de Goula. Ronda z palmą, na tle gmachu byłego
Komitetu Centralnego, byłej „naszej partii”. Marsz zakończyłem około 21-ej w
Krotoszynie, gdzie z wagonu 11 pociągu z Białegostoku (ja znowu na miejscu 61) wysiedli
„zakolegowani” współpasażerowie – uczestnicy marszu. To była grupa nauczycieli
(dwoje germanistów), wymieniali się wrażeniami, odczuciami i relacjami o
sytuacji w pracy: pensum, „testomania”, zarobki w rejonie płacy minimalnej!
Wracam pod palmę. Tu nie było luźno, tu staliśmy w 3
lub 4 osoby na jednym metrze kwadratowym. Staliśmy, bo nie było szans na wbicie
się w rzekę idącą od strony Placu Trzech Krzyży w kierunku Placu Zamkowego,
niewątpliwie „zauważając” po drodze Pałac Prezydencki. Rzeka rozlała się
również na równoległe ulice oraz przejścia podwórzami. Tam było zdecydowanie
luźniej.
Około 14.30 zrobiłem „w tył zwrot”, by podwórzami i
Kruczą dotrzeć na Hożą, bo Placem trzech Krzyży i Alejami Ujazdowskimi ludzie
szli i szli, w szyku bynajmniej nie luźnym. Były
oszacowania, że uczestników jest około 500 tysięcy, inni twierdzili, że pół
miliona.
Na Hożej, w mieszkaniu mego nieżyjącego od kilku lat
przyjaciela (fizyk – reakcje jądrowe) widziałem się z jego żoną (też reakcje
jądrowe) i córką (bioinformatyka w Cambridge). Obie panie skróciły udział w
marszu, bo Ania spieszyła na lotnisko – dla marszu o jeden dzień przebukowała
lot do Anglii. Rozmawialiśmy nie tylko o Tusku. Ze wstrętem, ale było o Czarnku
czy o Glińskim. Nie zapomnieliśmy oczywiście o Kaczyńskim i jego sprawności oraz
skuteczności w wielowymiarowym (edukacja, energetyka, nauka, parlamentaryzm,
kultura, prawa człowieka, trójpodział…) rujnowaniu Polski.
Na zakończenie marszu, żegnając wysiadających w
Krotoszynie nauczycieli, uzgodniliśmy, że „nie odpuszczamy” i, jeżeli będzie to
konieczne, „do zobaczenia na następnych inicjatywach przywódców którym ufamy”.
Jeszcze o dwóch „marszowych” rozmowach telefonicznych.
Siergiej, uciekinier z Kijowa przez Wrocław do
Rostoku, nie wiedział nic o naszym święcie 4 czerwca 1989: o częściowo wolnych
wyborach, o „skończeniu się w Polsce
komunizmu” zakomunikowanym nam przez Joannę Szczepkowską, czy o otwarciu
drogi dla zburzenia muru berlińskiego.
Drugi mój rozmówca, to koniecznie szukał zdarzeń dla
zdyskredytowania marszu. Uczepił się Andrzeja Seweryna i jego dosadnego języka
w rozmowie z kimś bliskim. Przyznałem się memu koledze, że taki język, język z
użyciem słów „powszechnie uznawanych za wulgarne” lubię i często używam. Razem
z panem Andrzejem uciekamy się do takiego języka nie dla jego roli jako tzw.
przerywników, ale dla podkreślenia emocji, które w nas taka czy inna sprawa wywołuje.
No to jeżeli ja – „prostoj sowieckij inżenier” – doświadczam emocji, to co
mówić o człowieku o wrażliwości niepomiernie większej. O człowieku genialnym w
swej aktorskiej profesji i o nieprzeciętnym, bo długim i różnorodnym,
doświadczeniu życiowym. Nie dziw się kolego, że to, czego doświadczamy w
aktualnej erze rujnowania, wywołuje u ludzi emocje. Seweryn wyartykułował je w
zgodzie z odczuciami wielu z nas (moimi w 100%) i zrobił po mistrzowsku. Takie
omówienie Seweryna współpasażerowie skwitowali oklaskami.
Wrocław, 05.06.2023. Andrzej Nawrocki
Proszę w do mojego sprawozdania z Wwy dodać, że Przemek, syn mego ciotecznego brata Antka, wraz z żoną Dorotą i synem Mackiem, mieszkający w Oleszycach między Jarosławiem a Lubaczowem, reprezentował Podkarpacie.