Z podobnych przyczyn procesowałam się z Adamem Brawatą z Fundacji Pro - Prawo do życia, która pikietuje na Rynku we Wro z plakatami z martwym, zakrwawionym dzieckiem (technicznie rzecz biorąc, płodem, ale płodem na tyle dojrzałym, żeby było widać, że to dziecko). Totalnie abstrahując od treści aktualnych i przyszłych ustaw w sprawie aborcji, starałam się wykazać, że epatowanie trupem w miejscu publicznym nie jest dobre dla dzieci i w ogóle nie jest dobre, bo wrażliwych obrzydzi, a niewrażliwych otępi jeszcze bardziej. Argumentowałam, że jak na jednym rogu Rynku stanie pan Brawata, na drugim zwolennicy dopuszczalności aborcji ze zdjęciem kobiety zmarłej po pokątnej skrobance, w trzecim weganie z obrazkami z rzeźni, a w czwartym propagatorzy ścieżek rowerowych z paroma fotkami rozjechanych cyklistów, to Rynek zostanie miejscem dla psychopatów, bo nikt normalny tam chodzić nie zechce. Sąd wyższej instancji uznał, że niby mam rację, ale prawo pana Brawaty do wyrażania poglądów jest ważniejsze.
Takie same refleksje wywołują u mnie posty grupy Ludzie Przeciw Myśliwym. Działania tej grupy ogromnie poważam - śledzenie, dokumentowanie i zgłaszanie znęcania się nad zwierzętami jest bardzo, bardzo, bardzo potrzebne. Ale mam wątpliwości, czy trzeba każde zdjęcie publikować, i to bez ostrzeżenia "materiał drastyczny, klikasz na własne ryzyko". Jakiś czas temu widziałam niegłupi apel w tej sprawie: nie wystawiaj - bodaj w najlepszych intencjach - zdjęć skatowanego psa czy kota, bo ci, których to ruszy, i tak by zwierzęcia nie skatowali, a zwyrodnialcom dostarczasz być może nowych ciekawych pomysłów. Ale to chyba głos wołającego na puszczy...
... bo eskalacja trwa. Dla coraz to nowej zacnej idei epatuje się coraz to większymi ekstremami. Krew, trupy, gołe dupy -- stop, dupy nie. Tyłek, piersi, cipka i kutas podlegają dużo surowszej weryfikacji niż pusty oczodół, rozkawałkowany płód czy rozpruty dzik. Być może jestem nienormalna, bo nie oglądam horrorów ani nie gram w GTA, za to seks mam za sprawę taką jak oddychanie czy jedzenie, w każdym razie zupełnie, ale to zupełnie nie akceptuję przesuwania granic drastyczności. Możliwe, że to tylko mój problem i że jedyna nadzieja, że z wiekiem mi się wzrok popsuje jeszcze bardziej.
EDIT: Stałam niedawno przy kasie w sklepie, żeby kupić flaszkę i cukierki. Przymusowo obejrzałam galerię raków, zawałów i dzieci pod respiratorami na opakowaniach papierosów, których wypalam średnio 1 sztukę na miesiąc (papierosa sztukę, nie paczkę). Tu też rozumiem szlachetny zamiar obrzydzania tytoniu, ale sorry - jeśli istotnie taki ten tytoń straszny, to wywalcie go, dobrzy ludzie, do oddzielnych sklepów dla dewiantów i tam go pomalujcie w patomorfologię.