Życie w małym miasteczku ma pewne zalety i należy do nich porządek weekendu. Wiadomo, że w sobotę od dość wczesnego rana do raczej późnego popołudnia można używać że tak powiem na pełny regulator myjki ciśnieniowej, spawarki, hasać z kosiarką, piłą mechaniczną i tak dalej. Wiadomo, że w sobotę pod wieczór wypada przycichnąć, chyba że ma się imprezę. Wiadomo też, że przy niedzieli, o ile nikt tu nikogo nie pilnuje w sprawie wyjścia do kościoła względnie do płazika, o tyle kosiarki i spawarki należałoby sobie odpuścić, bo jeśli jest ładnie, to ludzie siedzą w ogródkach (z naciskiem na "siedzą"), a jeśli nie jest ładnie, to też oczekują względnego spokoju. Jeśli komuś dzieciak jeździ po posesji elektrycznym autkiem z trąbką, to co innego - ale zmęczy się w końcu i przestanie. Jeśli impreza, to też ludzka rzecz, że będzie głośniej - z podobną konkluzją.
Po 16 latach odbieram to bardziej jako wygodę niż ograniczenie: wiem, że w sobotę nikt nie przyleci do mnie z mordą, że piłuję, koszę czy wbijam paliki, za to najstraszliwszy hałas od sąsiada najpewniej skończy się przed sobotnim zachodem słońca, więc i ja z mordą latać nie muszę. Imprezy za płotem jednym czy drugim zdarzają się parę razy w roku i nie kończą się bynajmniej o 22, ale do moich i dzieciakowych imprez też nikt policji nie woła. Live and let live and so be it.