Monday, 7 May 2018

Własność, władza i przemoc (w imię Boże)

Ćwiczenie umysłowe: weźmy największe zjebania chrześcijaństwa i porównajmy z Ewangeliami (dobra, wiem, wiem, arbitralnie wybranymi, pińcet razy przepisanymi, autorzy niepewni, a w tłumaczeniach to już w ogóle strach, co się wyprawia).

Na przykład bogacenie się. W imieniu gościa, który łaził po Palestynie w tym co na sobie miał i uczniom doradzał to samo, kościół zbiera dziesięcinę, dzieje się cały barok, działa niejaki Tadeusz Rydzyk, buduje się odjebany w kosmos Licheń, tudzież kupuje się dziecku quada na komunię. No serio?
Albo - pozostając w kategoriach pieniężnych - kiedyś handel odpustami, teraz biznes pielgrzymkowy i chrzcielno-weselno-pogrzebowy, przy czym mam na myśli obie strony kontua... ołtarza, bo popyt wiernych na show nakręca podaż kościelną. Pamiętamy, że jeden z lepiej opisanych wkurwów Jezusa to było wywalenie handlarzy ze świątyni, prawda?

Krok dalej: tradycje. Precyzyjny kalendarz świąt, obowiązkowa msza w niedzielę, tu post, tam biała szatka koniecznie z symbolem religijnym. I zaraz obok tradycje nieskodyfikowane, ale równie potężne - mycie okien na Wielkanoc, parada cmentarna na Wszystkich Świętych, wyżerka na Boże Narodzenie; każda z tych rzeczy może i ładna, ale wynaturzająca się pod społecznym ciśnieniem. W imię kogoś, kto jasno i wyraźnie chrzanił tradycje, podróżował w szabas, śmiał się z gąszczu żydowskich zaleceń i w ogóle rąbał prosto w oczy, żeby kubek myć przede wszystkim od wewnątrz.
Fiksacja na seksie, o którym w Ewangeliach jest bardzo niewiele - bo skupiają się na czynieniu dobra, a nie na szlifowaniu osobistych cnót. Kolejne wydumane zasady gry (technik współżycia czy antykoncepcji), przy których muzułmańskie podcieranie się tylko lewą ręką to szczyt logiki. No chyba żeby spojrzeć na sprawę ekonomicznie; kościół gwałtownie podkręcił zainteresowanie prokreacją właśnie wtedy, kiedy było to na rękę rządzącym. Hej, a czy Jezus coś mówił o tym, że najważniejsze, żeby się kasa zgadzała i że grunt to dobrze się ustawić do władzy?
Spychanie kobiet do roli usługowej, w domu i w kościele. Ewangeliczny Jezus traktował kobiety jak ludzi i jakiś czas tak to (prawdopodobnie) u chrześcijan trwało, tylko jeden Paweł miał problem z babami - ale jak było trzeba (tak, znów ekonomia), to się tych parę Pawłowych zdań wyciągnęło na pierwszy plan i już: kobity do garów, do dzieci, a w kościele chustka na głowę i morda w kubeł (ten od mycia posadzki).

Wojny w imię religii. Krucjaty, husyci, Francja, Ulster. Trudny do ukrycia ekonomiczny motyw każdej z tych wojen, zasmarowany cienką pozłotką "dogmatu". W imię religii, gdzie miało chodzić przede wszystkim o pokój i miłość bliźniego, a nie o własność i prawo do ziemi, prawda?
Wojny już niby za nami, została łatwość potępiania. Obcych, grzeszników, przeciwników, nieślubnych matek, gejów, kogokolwiek trochę w bok od NAS. Dyskusja, czy katolicy mogą dawać komunię protestantom. Wszystko to w imię kogoś, kto jawnie zadawał się z dziwkami i żulami swojej epoki, siadał do stołu z kim popadło, a uczniów wysłał w cały świat.

Może wystarczy. Nawet nie próbuję tu udowodnić, że chrześcijaństwo jest - albo mogłoby być - w porządku. Raczej - że ludzie w porządku nie są i jakoś być nie mogą. Niepojęte.

Kreditsy:
Szymon Hołownia, Dorota Masłowska, Jan Kaczkowski, Ewa Skórska, Jorge Mario Bergoglio
(i może jeszcze ten czy ów, co zapewne wolałby tu nie być kreditsowanym)

Sunday, 6 May 2018

Alles klar

Zastanawiam się, dlaczego w Niemczech wszelkie komuny, spółdzielnie, posthipizm i późny punk czują się tak dobrze. Robocza teoria: paradoksalnie dzięki temu, że mają od pokoleń wpojony porządek i trzymanie się zasad. To znaczy jakoś tak: jeśli w 1968 mieszkańcy squatu umówili się, że A gotuje, B zmywa naczynia, a C robi pranie, to trzymają się tego schematu do dzisiaj. Co nie zdałoby egzaminu w ... zupełnie innym kraju, gdzie wszyscy robiliby to ochoczo przez dwa dni, po czym trzeciego dnia A miałby kaca, B pogrzeb babci, a C wędrującą macicę. I po komunie...

Friday, 4 May 2018

Nie bądź jak Terlik

Parę już chyba lat temu Wysokie Obcasy zrobiły fajny wywiad z Małgorzatą Terlikowską - niewiasta naprawdę rozsądnie wypowiadała się o związku z dużym stażem (np. o zdradzie i jak jej skutecznie unikać, jeśli się państwo tak umawiali) i z dużą liczbą dzieci (wiele z tego, co mówiła, jest mi bliskie jak 150). Oraz niechcący totalnie pogrążyła męża (przynajmniej w moich oczach) - opowieścią, że kiedy jako matka4 wybrała się z przyjaciółkami na weekend do innego miasta, to Tomasz wydzwaniał do niej w błahych sprawach albo po prostu pytając kiedy wróci.
Kurwa, pozamiatane.
A że na świecie dzieją się różne rzeczy w tym stylu, to postanowiłam spisać krótki poradnik w trzech punktach - na temat jak dawać dłuższą smycz komuś, z kim jesteśmy w związku (z dziećmi lub bez) i z kim zamierzamy w tym związku pozostać.

0. Preambuła
Człowiek (mężczyzna i kobieta) na zbyt krótkiej smyczy marnieje i więdnie. Może zafiksuje się na alkoholu, może na telewizji, chorobach, zakupach, jedzeniu czy dzieciach; raczej nie oszaleje, ale po pewnym czasie przeobrazi się w coś, z czym naprawdę nie chcesz spędzić reszty życia. I tu jedyna - mam nadzieję - seksistowska uwaga w tym tekście: panowie, dla Waszych żon najgorszy etap tej historii nastąpi (statystycznie) po Waszej śmierci, ale to nie powód, żeby je tak zostawiać. Proooszę...

Niezależnie od tego, czy spędzasz poza domem czas pracy, 3/4 czasu wolnego i weekendy też, czy raczej masz naturę ukwiału - przyjrzyj się, czy Twoje kochanie chciałoby czasami wyjść. Albo wyjechać. Bez Ciebie, bez dzieci, psa, kota i rybek w słoiku. Jeśli nie masz pewności - zapytaj. A jeśli związek traktujesz serio, to posłuchaj odpowiedzi bardzo uważnie; również odmownej. Może być tak, że żyjesz z osobą wychowaną w przekonaniu, że stały związek albo jest więzieniem, albo na miano związku nie zasługuje. Jeśli nie czujesz się dobrze w roli dożywotniego klawisza ani domowej Ilse Koch, to - level up, niestety - pomóż w wychodzeniu poza spacerniak, krok po kroku. Statystycznie wróci, i to w trochę lepszym stanie, bo bez przynajmniej kawałka rodzinnej demonologii.
(Jeśli Twoi rodzice nigdy, za Twojej pamięci, nie spędzali czasu oddzielnie - pierdol to. Jeśli wręcz przeciwnie i dlatego się rozwiedli - pierdol to po trzykroć.)

A teraz obiecane trzy regułki.

I. Nie bądź chujem, nie bądź pizdą.
Skoro już wiesz, że chce i lubi wybyć czasem bez Ciebie -- po prostu powiedz: no to ruszaj, powodzenia, będę na ciebie czekać. Nie pytaj, czy to konieczne. Odgryź sobie jęzor, zanim wymsknie Ci się "a może jednak nie jedź". Anegdoty o Ciechocinku zostaw dla wujka Zenka. Nie dowcipkuj, jak Ty będziesz się puszczać pod nieobecność. Nie strasz rozwodem, wypadkiem, rozpadem związku, zagłodzeniem dzieci, obesranym kotem ani upadkiem meteorytu.

II. Nie bądź kretynką, nie bądź debilem.
Przygotuj się. Jeśli nie umiesz gotować - idź do restauracji albo zamów pizzę. Jeśli masz dzieci lub psa z alergią, której nie ogarniasz mimo rozpiski od współ* - poproś kogoś znajomego o pomoc w przygotowaniu paszy. Jeśli dostajesz pierdolca przy odkurzaniu domu, rozwieszaniu prania albo na placu zabaw z pociechami, jeśli przeraża Cię awaria awaria spłuczki czy otwarcie słoika - też się z kimś umów na współpracę, w ostateczności opłać okazjonalną pomoc. Mieszkanie nie musi błyszczeć i nie wszystko musi być robione dokładnie tak jak wtedy, kiedy Twój/Twoja jest na miejscu, ale nie dąż do katastrofy. Pilnuj rzeczy podstawowych typu karmienie mniejszych i słabszych, leki, ogrzewanie domu i ogólnie BHP.
Nie dzwoń jak ten Terlikowski: ani gdzie jest cukier (kupisz), ani kontrolnie (poniechaj). Nie nękaj informacjami o tym, w czym osoba nieobecna i tak nie pomoże: o rzygającym kocie (podpowiem: ścierka-obserwacja-weterynarz), jak dziecko spadło z huśtawki potrójnym saltem w tył (statystycznie połączenie padnie zanim zdążysz dodać: ...ale nic mu się nie stało) względnie jaki jest bałagan w garażu (#ichuj).

III. Nie bądź skurwielem, nie bądź suką.
Wróciła? Wrócił? Uciesz się na ile potrafisz, a jeśli psy czy dzieci dały Ci w kość, to powiedz szczerze, że trochę nie masz siły w tej chwili. Nie dąsaj się, nie próbuj karać. Nie wyjeżdżaj z listą tragedii, które się wydarzyły. Nadal nie opowiadaj o Ciechocinku, a jeśli Cię ciśnie, to umów się czym prędzej na piwo z wujkiem Zenkiem. Nie wzbudzaj poczucia winy wmawianiem, że dowolna choroba Twoja/dzieci/żółwia/cioci rezydentki - co najmniej przez następny miesiąc - zdarzyła się dlatego, że wyjechał/wyjechała. I nie pierdol przez następny rok przy krewnych i znajomych, jak to Twój/Twoja "lata".
Poziom mistrzowski to chwalenie się na lewo i prawo tym, co Twoją/Twojego trzymało poza domem. Warto dążyć do ideału: jeśli opowiesz z należytym błyskiem w oku, jak się nauczyła heklować stringi / jak strzelał farbką do kolegów, to zapewniam, że rozmówcy zesrają się z zazdrości. Przy czym najbardziej będą zazdrościć, że tak macie fajnie w związku. Amen :)