Mam taką zagwozdkę rodzicielską, trudną dla jedynaków: jak przekonać nieletnie dzieci, żeby - w uproszczeniu - sprzątały po sobie? Nie chodzi o mityczne "posprzątaj pokój", bo tu wystarczy, że dzieciaki raz w tygodniu san-epidowo ogarną swoje metraże (a jak mieszkają na co dzień - to ich sprawa). Ciężko mi natomiast z kuchnią i łazienkami, gdzie rzeczy niewyrzucone, nieopłukane i nieodłożone na miejsce w ciągu paru godzin zamieniają pomieszczenie w slums, w którym nie umiem działać bez przynajmniej kwadransa sprzątania. Na przykład: ogarnęłam kuchnię po drugim śniadaniu, idę pracować, wracam przygotować obiad - pełna dobrych chęci, bo gotować lubię - i zastaję brudne talerzyki, w zlewie jakiś szpej, na stole rozlane mleko, na blacie otwartą musztardę, podeschnięty ser i obierki z ogórka. Nie umiem wziąć się do gotowania, póki nie uporządkuję wszystkiego. OK, czasem wołam młodzież z różnych zakątków domu i każę odstawić do zmywarki, wyrzucić, zmyć, schować do lodówki, zetrzeć - do skutku. Tylko że to jest, kurwać, niewiele mniej nużące niż samo sprzątanie!
Zupełnie inaczej rzecz się przedstawia, kiedy któraś pichci dla całej rodziny, robi pizzę, ciasto czy sorbet. Ba, wtedy staję przy zmywaku z pieśnią na ustach, cała dumna, że dzieć taki kreatywny. No ale te drobiazgi...?
Autentycznie nie pamiętam, jak było ze mną, kiedy lat miałam 7, 10, 13 czy 16: kończyłam działania czy zostawiałam syf po sobie? Tak czy siak - byłam jedynaczką; po jednej osobie mogłabym zbierać te kuchenne rzeczy (i analogicznie łazienkowe - niezakręconą pastę do zębów, waciki po demakijażu, ciuchy na podłodze) nawet nie bardzo narzekając. Po czterech robi się z tego pół etatu, na które nie mam zasobów. No i teoretycznie dobrze, bo nie wychowam niedorozwojów życiowych, tylko strasznie męczący jest proces wychowywania. Jakoś to można usprawnić? Zrobić magiczny myk, żeby dzieciarnia żyła tak, jak się żyje w hostelu, gdzie regulamin każe po sobie zgarniać na bieżąco?
Saturday, 25 July 2020
Monday, 13 July 2020
Po moście
Kiedyś były dwa mosty na Bobrze: drogowy i kolejowy. Drogowy wysadziło
wojsko niemieckie w czasie odwrotu. Potem po jednej stronie rzeki
została duża jednostka radziecka z własnym miasteczkiem, więc most
drogowy nie został odbudowany, żeby ludność okoliczna się tam nie
pchała. Kiedy jednostka została wycofana - ruch drogowy zorganizował się
już inaczej, więc mostu ostatecznie nie odbudowano.
Przyczółek eks-mostu po stronie "radzieckiej", sądząc po napisach na murze, był miejscem wycieczkowym dla ludzi tam stacjonujących (i mieszkających). Teraz podobną rolę pełni przyczółek po stronie polskiej, sądząc po analogicznych napisach, torebeczkach strunowych i pudełkach durex.
To w sumie jest pozytywna historia - na betonie kwiaty rosną. I tak dalej.
Przyczółek eks-mostu po stronie "radzieckiej", sądząc po napisach na murze, był miejscem wycieczkowym dla ludzi tam stacjonujących (i mieszkających). Teraz podobną rolę pełni przyczółek po stronie polskiej, sądząc po analogicznych napisach, torebeczkach strunowych i pudełkach durex.
To w sumie jest pozytywna historia - na betonie kwiaty rosną. I tak dalej.
Romantyczność
Kąpałam się nocą przez polewanie z menażki na betonowej płycie nad
Szprotawą, kiedy zauważyłam, że pod stopami coś mi błyszczy. To gwiazdy
odbijały się w rozlanej wodzie.
Subscribe to:
Posts (Atom)