Było takie lato bardzo dawno temu, kiedy koledzy - a z nimi mój świeżo poślubiony - wybrali się do Zakopanego, żeby trochę łazić po górach, a trochę grać. Mieli przezajebisty zespół folkowy z elementami szantowania, zwał się Slainte - po którym zostało więcej wspomnień niż nagrań, więc musicie mi uwierzyć na słowo.
Koncepcja wyjazdu była taka, że co drugi dzień chodziliśmy w góry, a w co drugi panowie za dnia mieli próbę, o 20 wychodzili na Krupówki i dawali show do 22. Okazało się to świetnym modelem, bo przyciągali znacznie więcej ludzi, niż zmęczeni grajkowie smęcący dzień w dzień od rana do wieczora. Futerał na skrzypce wypełniał się ładnie i szybko. Po 22 towarzystwo (znaczy zespół i osoby towarzysząco-pasożytujące, takie jak ja) udawał się do z góry upatrzonej knajpy, gdzie w toalecie męskiej następowało przeliczenie i sprawiedliwy podział gotówki, przy czym o klepaki z dna futerału grali w marynarzyka. No, a potem się to przepijało. Towarzystwo było pod koniec studiów i w większości już trochę pracujące, więc na noclegi w Zakopanem i podstawowe żarcie przywieźliśmy środki ze sobą; pieniądze z grania szły na rozrywkę. A ja, świeża żona, chętnie w tej rozrywce uczestniczyłam.
Nie wszystko było różowe. Przygotowanie "Żegnaj, Nowa Szkocjo" na głosy trwało na przykład kilka godzin pewnego przedpołudnia, mieszkaliśmy wszyscy razem, na zewnątrz padał deszcz i zupełnie nie miałam dokąd uciec, więc będę to pamiętać już raczej do śmierci. W pogodne dni, kiedy trwała próba, chodziłam po chleb, piwo i konserwy, w ogóle byłam ogromnie uczynna, byle daleko. No ale na granie szłam zawsze, bo za każdym razem czuło się niesamowity power. Irlandzki folk to już wtedy była bardzo, bardzo moja muzyka i mogłam jej słuchać w nieskończoność. Zresztą koledzy nie byli ortodoksyjni i potrafili podkręcić publikę melodią z "Janosika" albo zwrotką naprędce dorobioną do "Star of the County Down". A wiecie, że jak motyw z "Misia Uszatka" zagrać szybko i z ozdobnikami, to wychodzi tzw. irlandzka wersja eksportowa?
Od tamtego lata i od tych wszystkich pieniędzy, które pomagałam przebalować, mam takie postanowienie, że jak ktoś gra na ulicy i mi się to podoba, to zawsze, ale to zawsze wrzucam pieniądza, i to nie groszaki. Nie każdemu grajkowi - staram się podejść do sprawy szczerze i uczciwie: jeśli czyjeś granie sprawiało mi radość, to nawet ostatnie 5 albo i 10 zł z portfela poleci do futerału, kapelusza czy tam innego pudełka "zbieram na piwo".