Friday 23 October 2020

Nikt nas tu nie lubi

 

Ladies, ogarniamy.
1. Sprawdzamy, czy mamy w domu opakowanie ellaOne. Moje jest ważne jeszcze rok.
2. Jeśli nie - prosimy o receptę na najbliższej wizycie u ginekologa lub lekarza rodzinnego. Przypominam, że do ginekologa chodzi się przynajmniej raz w roku.
3. Jeśli odmówi - zmieniamy ginekologa lub lekarza rodzinnego, do skutku.
4. Kupujemy i trzymamy ellaOne w apteczce, kosztuje koło stówki i jest ważne bodaj 2 lata. Nie wiadomo, co się przez ten czas może przydarzyć (nam i w polityce).
5. Jeśli mamy na stanie czynne jajniki, to - niezależnie od tego, czy planujemy się rozmnażać - na najbliższej wizycie pytamy ginekologa o zakres badań prenatalnych w razie ciąży. Jeśli podaje plan, to OK. Jeśli zaczyna kręcić - zmieniamy ginekologa, do skutku.
6. Teraz wdech-wydech: na najbliższej wizycie pytamy ginekologa, czy wie, gdzie w razie potrzeby można bezpiecznie przerwać ciążę. Jeśli zacznie wymachiwać krucyfiksem, zemdleje albo wywali nas z gabinetu - zmieniamy ginekologa, do skutku.
7. Zdobyte tabletki i informacje trzymamy w bezpiecznym miejscu. Warto mieć, wiedzieć i nie szukać w popłochu - dla siebie, dla córki, dla koleżanki, dla córki koleżanki itd.
 
Wyjaśnienie na wszelki wypadek: nigdy nie musiałam podjąć takiej decyzji, ale raczej nie zgodziłabym się donosić płodu bez głowy. Nie jestem za aborcją na życzenie. Bardzo nie jestem za aborcją na życzenie mężczyzn. Jestem za prawem wyboru dla każdej kobiety.
 
I drugie wyjaśnienie na wszelki wypadek: ellaOne nie jest środkiem wczesnoporonnym. Blokuje owulację, przyspiesza obumarcie komórki jajowej, a w wyjątkowych przypadkach nie pozwala się zapłodnionemu jajku zaczepić w macicy. Im szybciej zażyte, tym mniejsze ryzyko, że doszło do zapłodnienia. Dlatego lepiej mieć.

No comments:

Post a Comment