Przeczytałam niedawno tę powieść Ziemkiewicza chyba piąty raz i jejku, jaka ona jest dobra - na paru poziomach. Dobra jako fantasy, w której klimat i logika przedstawionego świata ładnie się zapinają w mojej głowie. Dobra jako nienachalny pastisz cyklu wiedźmińskiego, bo główny bohater - cechowy najemnik - mówi wyraźnie, że nie, nie ma takiego zawodu jak zabójcy potworów, taki cech nie istnieje, to plotki i legendy (a na koniec odprawia cechowego barda w śliwkowym kapeluszu z piórkiem, ha, ha). Ogromnie pasuje mi ten bohater, taki everyman w stylu Pirxa, z delikatnie zarysowaną osobliwością. Natomiast fragment objaśniający, jak z gromady świeżo zaciągniętych żołnierzy wybrać dziesiętników, to jeden z moich ulubionych poradników pracy z ludźmi.
Główny motyw fabularny (jeśli obrać go z magiczno-feudalnego sztafażu) to czytelny obraz rozkładu małżeństwa - powtórzony przez Ziemkiewicza dużo dosadniej w "Ciele obcym". Bez spoilerów można tę fabułę streścić tak: młody książę wyzwolił (bo tak sobie wymyślił) księżniczkę z niewoli (ale i nauki) u maga w lodowej wieży, przywiózł i się z nią ożenił. Niestety - nie sprawdziła się ani jako żona, ani jako pani na księstwie, a potem było coraz gorzej.
I tu dochodzimy do warstwy, którą w "Ogniach..." zobaczyłam dopiero niedawno - warstwy, którą można nazwać feministyczną (choć może jest po prostu logiczna): głupio się stało, że świat stracił potencjalnie dobrą magiczkę, a zyskał marną księżną. Nie mam pojęcia, czy autor miał(by) na myśli coś takiego, bo w ostatnich latach słynie z poglądów raczej konserwatywnych i w ogóle pieprzenia głupot, ale niczego nie ujmuje to powieści, którą zobaczyłam właśnie tak: dalece nie każde wyzwalanie księżniczki ma sens.
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4636/ognie-na-skalach
No comments:
Post a Comment