W pamiętnym roku 2020 zostajesz - haha - wykładowcą na Wyższej Uczelni, dalej zwanej WÓ. Najs. Nieco mniej najs jest ich standardowa umowa, w której jest parę punktów nie do przyjęcia, np. przeniesienie na WÓ praw autorskich do materiałów, z których szkolisz, i prawo WÓ do wykorzystania tudzież zmieniania tych materiałów w sposób dowolny. No to negocjujesz. Trwa to trochę, ale się udaje - podpisujesz umowę ze zmianami. Prowadzisz zajęcia przez rok 2020/2021. Płacą, jest OK.
Przychodzi rok 2021. Tadam, jest nowy komplet studentów, startujemy! WÓ pyta, czy chcesz taką umowę jak w ubiegłym roku. Doceniasz troskę, dziękujesz, chcesz. Przysyłają umowę. Starą, bez Twoich zmian. Piszesz, że pomyłka, załączasz skan z ubiegłego roku. Pani z sekretariatu obiecuje wyjaśnić w kadrach. Wtf. Czekasz. Dzwoni jakaś inna pani i informuje, że to ich umowa standardowa. Mówisz, że wiesz, dlatego właśnie w ubiegłym roku negocjowałaś i miałaś inną umowę. No to czy możesz jej przysłać na czerwono zmiany? WTF. Mówisz, że nie będziesz za nich wykonywać pracy sekretarskiej; przez telefon wskazujesz, które paragrafy były poprawiane. Pani się nieco fąfra, ale obiecuje poprawić. Niezadługo pani z sekretariatu przysyła umowę - tym razem dobrą, tadam! Drukujesz, podpisujesz, skanujesz, odsyłasz w załączniku. Procedura WÓ zakłada jednak, że muszą Ci też dostarczyć umowę na papierze pocztą, Ty masz podpisać i takąż pocztą odesłać. Przychodzi polecony. Zawiera wydruk umowy. Starej. Piszesz do pani z sekretariatu WÓ, że nie jest dobrze. Ona odpowiada, że masz odesłać pocztą starą umowę, to Ci przyślą nową. Odpowiadasz, że sorry, ale wrzuciłaś już do niszczarki.
EDIT: przysłali nową umowę, podpisałam, odesłałam, zapłacili. Uff.
No comments:
Post a Comment