Dziś z cyklu "grzeszne myśli Bartnickiej", bo grzeszę okropnie zawiścią za każdym razem, kiedy idę przez miasteczko przed południem, z siatami zakupów względnie z małymi dziećmi (z takimi bardzo małymi dziećmi już nie, już nie, uff, już nie!!!), i spotykam panów w wieku produkcyjnym, którzy nie targają ani zakupów, ani dzieci, ani piły tarczowej, drabiny względnie młota pneumatycznego, ani wiadra zaprawy, ani kosy, ani topora, ani żadnej rzeczy, która jego jest - są natomiast na lekkiej bani i w ogóle korzystają z uroków stanu. Może nie całkiem rycerskiego, ale też wyjebanego w kosmos.
No więc dzisiaj byli dwaj, w wieku plus minus moim, może nawet młodsi, ale tak gorliwie zajęci przechodzeniem z etapu "młody wirażka" na etap "stary menel", że efekty są zauważalne i w pewnym sensie ponadczasowe. Wyszli z Żabki, jeden żwawo, acz wężykiem, drugi wolniej. I temu drugiemu - plask! - wyleciał portfel, czego on nie zauważył, bo był zajętym gorliwo-bełkotliwym nawoływaniem ANDŻEJ! ANDŻEJ!!! ANDŻEJ!!! i gonieniem pierwszego. Przez moment się zastanawiałam, czy na pewno chcę zawierać znajomość z (prawdopodobnie) rówieśnikami, ale szczątkowa przyzwoitość wygrała i huknęłam: WYPADŁO COŚ PANU! (tonem srogim a ponurym, żeby z jednej strony przebić się z informacją do żywego jeszcze aksonu, a z drugiej - stłumić w zarodku ewentualny pomysł zawarcia miłej znajomości). Pan drugi zawinął się w miejscu, spojrzał na mnie nieprzytomnie, zatoczył się z powrotem pod Żabkę i podniósł dobro, przytrzymując puszki w kieszeniach. Po czym zakłusował za kolegą, który - dogoniony i pyrgnięty w plecy, aż zabrzęczał jego kontyngent puszek - odbulgotał WIESIU, ALE JA SŁUCHAWKI W USZACH MAM!
Obserwuję, iż za moich czasów menele nie nosili słuchawek.
No comments:
Post a Comment