Wednesday, 11 January 2023

Chętnie - odpowiedzieli goście

Dowcip zasłyszany w okolicach Nordconu roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego któregoś, w smażalni Wrzos - jedynej czynnej zimą w Jastrzębiej Górze. Opowiadał Rafał Andrzej Ziemkiewicz. Cytuję z pamięci.


Przyjęcie u brytyjskiego lorda. Po wykwintnym obiedzie panowie udali się do biblioteki. 

Rozmowa toczyła się niespiesznie na temat pogody.

- Może cygaro? - zapytał lord.

- Chętnie - odpowiedzieli goście, częstując się wybornymi Montecristo. 

Rozmowa w naturalny sposób przeszła na zagadnienia handlu morskiego.

- Może kawy? - zapytał lord.

- Chętnie - odpowiedzieli goście.

Lord pociągnął za sznur dzwonka umieszczonego dyskretnie między półkami. Po chwili do biblioteki bezszelestnie wszedł lokaj, niosąc tacę z dzbankiem i filiżankami z Miśni.

Rozmowa w naturalny sposób przeszła na napiętą sytuację polityczną w Europie.

- W sąsiednim pokoju leży moja żona. Może któryś któryś z panów był zainteresowany? - zapytał lord.

- Chętnie - odpowiedział jeden z gości. Odstawił filiżankę i wyszedł z biblioteki. Wrócił po około kwadransie.

- Zimna - powiedział, kiedy usiadł w fotelu i podniósł filiżankę do ust.

- Owszem. Nie żyje od trzech dni - odpowiedział lord.

Tuesday, 10 January 2023

W tanim coworkingu

Praca ludzi z naszej branży (IT, tłumaczy, dokumentalistów...) w czasie COVID-owych lockdownów zaczęła przypominać tanie coworkingi: kawę trzeba było zaparzyć samodzielnie i takoż umyć kubek, kurz z biurka sam nie znikał, a WC się magicznie nie czyściło na rano. Nawet jeśli jesteś osobą, która Dekalog pracy z domu miała od dawna w małym palcu, ba, mogłaby napisać jeszcze ze 3 własne tablice albo w ogóle od zawsze i intuicyjnie radzisz sobie z pracą zdalną, to reszta świata - niekoniecznie. A w lockdownie ten świat skurczył się często do domowników i najbliższych (acz zdalnych) współpracowników. Postaram się tu spisać doświadczenia lockdownowe, bo kto wie, komu i do czego mogą się jeszcze przydać... Tekst raczej ma charakter pamiętniczka niż aspiruje do poradniczka, bo dalece nie wszystkie doświadczenia umiem uogólnić.

Po pierwsze: co robić, kiedy partner/partnerka ląduje "na zdalnym" po raz pierwszy w życiu? Podrzucić kilka podstawowych zasad pracy z domu, a najlepiej dać do przeczytania Dekalog... Bartnickiej (hehe - a tak serio, jakieś zewnętrzne źródło, niekoniecznie moje, żeby przekazać BHP homeworkingu jako prawdy obiektywne, a nie wymądrzanie się). I przygotować się na to, że druga osoba w pierwszym podejściu te zasady oleje i zechce przekonać się na własnej skórze. Będzie się miotać między kompilacją a myciem samochodu, w południe siądzie do pracy w jadalni i wymusi bezszmerowy obiad "bo telekonferencja", rozwłóczy sobie robotę na 80% doby i dostanie kurwicy, że odzywasz się nie w porę. Trzeba to (na szczęście: było) przeczekać i poczekać, aż osoba dojrzeje do skorzystania z gotowych zasad. Które się nie zmieniły i działały w pandemii tak samo, albo i bardziej, bo ludzie w stresie, skupić się trudno, a zagęszczenie większe.
Patrząc jak partnerka/partner się miota, nie można było dać sobie wmówić (również nieświadomie), że praca tamtej osoby ma wyższy priorytet niż nasza i że może jednak zmienimy nasze zasady. Nie mogliśmy zmienić, bo nadal potrzebowaliśmy koncentracji, biurka i tego wszystkiego, co sobie wypracowaliśmy wcześniej. Drugiej osobie trzeba było pomóc wypracować drugi zestaw, a nie oddać nasz.

Po drugie: dzieci w nauczaniu zdalnym, które okazało się eksperymentem Zimbardo na skalę krajową, podobnie jak całe polskie szkolnictwo. One też były w tej sytuacji nowe; na szczęście młode stworzenia są bardziej elastyczne i na drugie szczęście te starsze były często całkiem dobrze wdrożone w robienie rzeczy online i kontakty przez sieć. 
Nie wchodząc w aspekty psychologiczne (bo tam straszno), usadzenie starszych dzieci przy zdalnej nauce było względnie proste - ot, coś dokonfigurować (raczej nauczycielom niż pociechom), dokupić albo dopożyczyć sprzętu (i niechby pani Iksińska przyniosła sobie słuchawki z pracowni językowej, do chuja wafla, a nie dudniła echem z pustej klasy). Była oczywiście kwestia motywowania i sprawdzania wyników. W to ostatnie nie wchodziłam, taki tu mamy modus operandi, chyba że któreś poprosiło o sprawdzenie zadania czy rozprawki - ale to dało się zrobić po pracy.
Dużo trudniejsze było opanowanie dzieci młodszych, jeszcze niezbyt czytających, za to bardziej zainteresowanych Minecraftem niż rwącym się chaosem na Google Classroomie. Tu wracamy do nas i naszej pracy: praktycznie przez cały czas trwania lekcji - na szczęście krótkich w klasach 1-3 - ktoś dorosły musiał mieć młodszego dziecia na oku, czyli albo pracował na pół gwizdka (robiąc proste rzeczy i nie planując spotkań w tym czasie), albo w ogóle przeznaczał te godziny na kuchnię czy pranie, bo od tego łatwiej się oderwać i coś kliknąć czy odpowiedzieć na pytanie. Jako że pomoc z zewnątrz była niedostępna, godziny zdalnego nauczania początkowego trzeba było odjąć od czyichś godzin na pracę zdalną. Kłaniam się tu nisko przed osobami, które miały więcej niż jedno dziecko w młodszych klasach i do tego były z nimi same w mieszkaniu, i jeszcze - po "szkole" - pracowały.

Po trzecie: liczba izb w domu. Najlepiej, kiedy każda pracująca i ucząca się osoba miała własne pomieszczenie, żeby się nie przekrzykiwać i nie rozpraszać. Tutaj pomieszczeń wystarczyło na styk, gdzie indziej przydały się kuchnie, łazienki, garderoby... 

Po czwarte: przepustowość sieci. Mieszkam w małym miasteczku (gdzieś na skraju A4) i mamy tu ograniczone możliwości techniczne od wszelkich dostawców Internetu. W godzinach, kiedy wszyscy naraz pracowali i się uczyli, umówiliśmy się nie korzystać ze streamingów i innych zasobożernych transmisji dla zabawy. W dużych miastach to pewnie był mniejszy problem. W górach znałam przypadki, gdzie dzieciak codziennie był wożony do kolegi na zdalne nauczanie, bo w jego wsi nie było żadnego Internetu w ogóle, zero, nada, null. 
(Dygresja: niektórzy nauczyciele do zdalnych lekcji wklejali odsyłacze do edukacyjnych filmików na YouTube. Fajny pomysł, filmy często też. Natomiast upilnowanie 8-latki, żeby po filmie wróciła do lekcji i nie kliknęła na tym YT czegoś innego...)

Po piąte: obsługa domu. Myślenie w kategoriach taniego coworkingu pomagało - w godzinach pracy/nauki każdy ogarniał własne kawy, herbaty i kubki po nich, ogryzki jabłek, papierki po batonach, okruszki po kanapkach, a przynajmniej takie było założenie, które egzekwowałam "kopią, koncerzem, pancerzem, toporem i semaforem". Trudno mi sobie wyobrazić inny model, choć w teorii można by oddelegować jedną (niepracującą) osobę do obsługi pozostałych. Nie próbowałam. Co do obiadów, to wprowadziliśmy dyżury: codziennie gotowała inna osoba z 6-osobowej drużyny, a w siódmym dniu wspieraliśmy przetrwanie lokalnej gastronomii i braliśmy coś na wynos. Dyżury nie tylko regulowały czas stania przy garach, ale też (dla mnie: przede wszystkim) konieczność wymyślenia obiadu, przejrzenia zapasów, zrobienia zakupów itd. Na sprzątanie mieliśmy wyznaczony dzień i każdy sprzątał wyznaczony kawałek domu (nie, nie tylko swój pokój - kuchnia, korytarze i łazienki też były rozdzielone po domownikach). Czy byłam nadzorcą tego procederu? Owszem. Czy to lubię? Nie znoszę. Natomiast tu znów życie zahaczało o pracę: sprzątaliśmy (cytując moją ś.p. mamę) "żeby nie osrać się po uszy", żeby laptop nie przyklejał się do blatu, a nie żeby było ładnie.

Po szóste: stereotypy. Nie sprawdziła się koncepcja "mama jest w domu, to będzie wszystko za wszystkich okurwiać, gotować obiady z trzech dań, pilnować Frania i Józia na zdalnym, karmić małego Stefanka cyckiem, no i pracować też, bo co dwie pensje, to nie jedna". Nie sprawdziła się też koncepcja "haa, niech ten łajdak wreszcie zobaczy jak się 'siedzi w domu', niech okurwia, gotuje, pilnuje, karmi i pracuje, bo co dwie pensje" itd. Warunkiem dostarczania pensji był podział zadań w taki sposób, żeby na pracę każdej pracującej osobie zostawało 4-8 godzin bez Frania, Józia, Stefanka, bez babci staruszki, bez pralki, bez obieraczki do ziemniaków - tak jak to w "Dekalogu..." rozpisałam. W realiach COVID-owych oznaczało to nieraz, że te godziny przypadały o nieludzkiej porze, albo że ich wypracowanie ocierało się o Niebieską Kartę. Tak było.

Po siódme: nasi zdalni współpracownicy. Niektóre osoby niemal nie odczuły zmiany, bo pracowały zdalnie od dawna albo od dawna były na to gotowe. Niektóre wręcz przeciwnie - weszły w to po raz pierwszy, z miejsca dostały rekurencji i nic nie potrafiły zrobić przez parę tygodni. Trzeba było zrobić w zasadzie to samo, co z partnerem/partnerką: podrzucić kilka punktów domowego BHP i poczekać, aż wczyta. Albo wykradnie się do biura. Albo zorganizuje sobie średniopółlegalne biuro w garażu, krypcie pradziadka względnie w nieczynnej knajpie przyjaciela. Różne się słyszało historie. 
Mnie akurat praca zdalna wyszła na zdrowie, bo pozwoliła na lepszą współpracę z mistrzem Jedi z zachodniego wybrzeża USA (GMT-8) bez konieczności siedzenia w polskim biurze od 9 (GMT+1). Dobra, już się nie wachluję znajomością stref czasowych - chodzi o to, że mamy różnicę 9 godzin i że jeśli mam się spotykać ze współpracownikiem w akceptowalnych dla niego godzinach, to nie bardzo mi się to zgrywa z polskim czasem biurowym - a siedzieć po nocach lubię (czego nikomu nie doradzam, bo dalece nie wszystkim to pasuje).

Po ósme: brak pomocy z zewnątrz. Z dnia na dzień przestała do nas przychodzić pani do sprzątania, a dziadkom sami daliśmy szlaban na przyjazdy (na początku nie było wiadomo, jak bardzo zjadliwe jest to COVID-owe cholerstwo - ale wiadomo było, że dla starszych bardziej). Taka sytuacja nie była wyjątkowa dla rodzin, w których oboje rodzice pracują, a dzieci jest sporo; wcześniej były jakieś dodatkowe ręce do pracy, których teraz zabrakło. Jak wynika już z wcześniejszych wspomnień, wymagało to reorganizacji w kuchni, przy zakupach czy odkurzaczu, a takoż przy doglądaniu młodszych. Sporo z tego spadło na starsze dzieci. Przeżyły.

Po dziewiąte: odpoczynek. Ustalanie granic swojej pracy z domowego biura opisałam w "Dekalogu..."; teraz rozszerzyło się to na wszystkich domowników. Trzeba było szanować swoje granice nie tylko w czasie pracy/nauki, ale też respektować prawo do wyjścia z domu albo do posiedzenia w kącie z książką czy filmem.
Jak tak sobie myślę, to najważniejszym skillem w pandemii było "kiedy do kogo nie mówić".

Zamiast dziesiątego: ...i żeby się na tym skończyło. Żeby następny wpis nie musiał być o tym, ile trzeba na tydzień ropy do generatora, a ile wody pitnej.

Monday, 9 January 2023

Fjuczer is nał

"Machine translation will replace only those humans who translate like machines."

— Arle Richard Lommel, 2012


"If you worry AI will take your job - it won't.

A human using AI will take it."

— Konstantin Savenkov, 2023