Monday, 11 August 2025

Kim oni są

Przeczytany niedawno "Tańczący z wilkami" nasuwa mi myśl, że w każdej masowej migracji - nawet sprawiedliwie uzasadnionej biedą czy prześladowaniami tam, skąd migrujący pochodzą - bierze udział na tyle duży procent ludzi, wzniośle to ujmując, nieprawych i podłych, że stają się zauważalni bardziej niż ci zwykli, porządni; zdaje się, że finalnie to nieprawi nadają ton całej migracji.

Zaraz poszły skojarzenia: Anglicy na majątkach w Irlandii czy Szkocji ("Rob Roy" z galerią podłych typów szlacheckich); Polacy na Kresach Wschodnich ("Szczenięce lata" z gwałtami, biciem i pogardą dla języków innych niż polski).

Nie umiem przewidzieć, na ile w ten schemat wpisze się masowa migracja z Afryki do Europy. Natomiast bałwan z flagą UPA na Narodowym pasuje jak ulał - będzie się o nim słyszało milion razy więcej niż o Jarosławie, która po prostu leczy pacjentów w moim miasteczku, czy o Witaliju, który od lat załatwia wszelkie drobne remonty w moim ulubionym pensjonacie w górach.

Korona G* Polski

Bielice zrobiły się popularne: zimą, odkąd gmina Stronie Śląskie przygotowuje trasy biegowe, i latem, bo po jednej stronie jest Kowadło, a po drugiej Rudawiec; obie góry należą do Korony Gór Polski. Co prawda wchodząc na jedną z nich od Bielic, potem schodząc i wchodząc na drugą, omija się wszelkie ciekawe miejsca i punkty widokowe, ale tak jest najszybciej i nic mi do tego.

Natomiast, w efekcie tanga między gminą a nadleśnictwem, które warte jest oddzielnej opowieści, w Bielicach latem, a do tego w weekend, robi się krucho z parkowaniem. Licząc od góry, czyli od wyjścia na szlaki, mieści się 20-30 aut przy leśniczówce, potem jest dość wąska i kręta droga przez wieś, na której od biedy gdzieniegdzie da się stanąć na poboczu, a kilometr niżej jest drugie miejsce postojowe przy górnym przystanku, gdzie upchnie się kolejne 20-30 samochodów. Kolejny kilometr niżej jest wielki parking przy wyciągu, na którym zaparkowałoby więcej aut niż na obu górnych parkingach razem wziętych, ale przecież nie po to ludzie przyjeżdżają chodzić po górach, żeby chodzić...

No właśnie.

W ostatnią sobotę dreptałam przez wieś z Chaty Cyborga na samym dole, wybierając się w miejsce szczęśliwie nieujęte w koronie czegokolwiek. Za parkingiem przy górnym przystanku minęłam starszą panią, która nieśpiesznie acz skutecznie, lewym poboczem, wędrowała do góry z balkonikiem. Pomiędzy górnym przystankiem a leśniczówką, w najwęższym miejscu drogi, stoi dom pana Janka. I dom, i pan Janek  są częścią miejscowego kolorytu, co w danym momencie objawiało się tak, że pan Janek ryczał WYPIERDALAĆ, a właściciel SUV-a wciśniętego ogromną siłą woli na pobocze usiłował się z panem Jankiem bić, czy też raczej przepychać na klaty. I pewnie by tę potyczkę wygrał, bo był dobrze napakowanym byczkiem na oko 35-letnim, a pan Janek jest ze 2 razy starszy i akurat znajdował się na sobotniej bani, przez co wylądował w pokrzywach, z ręką opartą o wiadro z kawałkami szkła, bo ogólnie ma tam niezłą rupieciarnię, aczkolwiek nic mi do tego.
Zdarzyło się jednak, że nadeszliśmy z konkubentem i wyjaśniliśmy panu byczkowi: na parkingu przy przystanku jest jeszcze sporo miejsca, a tu jak raz pan Janek ma dojście do wody. Być może nie chodziło zresztą o argumenty logiczne; może przeważyło to, że nazywaliśmy panem Jankiem kogoś, do kogo pan byczek  przed chwilą mamrotał na ty i tak raczej miał go za nic, w każdym razie wsiadł z familią do SUV-a i zjechał te kilkaset metrów niżej. 

A kiedy przestawiałam wiadro ze szkłem głębiej w pokrzywy, żeby pan Janek nie zrobił sobie krzywdy, podczas kiedy on prawie wstał i zachęcał do wypierdalania kolejną mistrzynię parkowania cudem ("przecież tu nie ma zakazu"), z dołu nadeszła akurat ta pani z balkonikiem i to ona jest prawdziwą bohaterką tej historii.