Sunday, 14 December 2025

Dziewczynki

Z serii jedynaki nie rozumiejo, czyli nieoczywiste konsekwencje wielodzietności. Najmłodsza (12) spędziła weekend we Wrocku u sióstr (17, 19, 21). Takeaways: przygotowanie materiału do szkoły z biologii, wypożyczone dwa stylowe ciepłe swetry, skonsultowane techniki malowania oczu, nauczyła się głośno bekać.

To są rzeczy ponadczasowe

Politechnika Wrocławska, rok akademicki 1992-93. Prof. Daniłowicz wykłada teorię informacji i klasyfikacji na przykładzie pani kupującej sukienkę.

Konferencja ML in PL, rok 2025. Mateusz Marzec z Allegro prezentuje wyszukiwanie informacji na przykładzie sukienki letniej.

Chamska prowokacja

Nic nie robi tyle dla rodzicielstwa w Polsce co rozwody. 

Czy bez rozwodu ojcowie walczyliby o prawo do samodzielnego zajmowania się dziećmi przez 2 weekendy albo i 2 tygodnie na miesiąc?

Jak inaczej matki zrezygnowałyby z kontroli 24/7/365/50?

Jak dorobić ... uszy - lvl sp

1. W hali sportowej przylegającej do szkoły, acz niebędącej jej częścią, jest bufet. Bufet robi dobre obiady w przyzwoitych cenach.

2. Bufet pełni rolę szkolnej stołówki: na przerwie obiadowej dzieciaki, które mają wykupione obiady, wędrują pod opieką nauczycieli ze szkoły przez łącznik do hali sportowej i zjadają obiad w bufecie.

3. Szkoła (gmina?) robi przetarg na obiady, który wygrywa firma inna niż bufet w hali. Teraz obiady są dowożone do szkoły z zewnątrz, w pojemnikach, przekładane na talerze i podawane w jednej z klas. Są niesmaczne, zimne, ale tańsze.

4. Bufet w hali sportowej nadal pozwala wykupić obiady - jednorazowo lub w abonamencie - i sporo dzieci się na to decyduje. 

5. Dzieciaki przemykają się do hali sportowej przez łącznik na przerwie obiadowej NIELEGALNIE, GDYŻ JEST TO WYJŚCIE POZA TEREN SZKOŁY. Nauczyciele losowo wypuszczają lub nie; niektórzy zjawiają się w bufecie w trakcie przerwy obiadowej i usiłują wyganiać uczniów (bezskutecznie).

6. Ohydne obiady z cateringu je coraz mniej osób - przypuszczalnie tylko te, którym obiad dofinansowuje gmina lub których rodzice nie są zainteresowani tematem.

... ... ... i niech tak wisi 🙁

Raz: wiem, że w zamówieniach publicznych kryterium decydującym jest cena, ale nie jesteśmy biedną gminą (Rynek mamy wyłożony granitem, nie betonem) i może jednak da się znaleźć wytrych, żeby dzieciakom - i dofinansowanym, i płacącym - dać przyzwoite jedzenie gotowane na miejscu za 14 zł, a nie paszę dla świń za 8 zł?

Dwa: jeśli się nie da, to takim samym effortem, jak ściganie NIELEGALNYCH WYJŚĆ POZA TEREN SZKOŁY (przejścia przez korytarz do bufetu za ścianą), będzie dopilnowanie jedzących w bufecie, prawda?

Na razie marudzę tu, a wobec szkoły siedzę cicho, bo tę ekstrawagancką propozycję ma wystosować samorząd.

Warrior, you're doing great!

Pierworodna mówi, że tak powinno się reagować na rodziców z małymi dziećmi. Ma rację.

Coś takiego miałam ochotę powiedzieć, kiedy młodzi rodzice ogarniali trójeczkę trąbli w lodziarni: pomogli dokończyć lody, opanowali łażenie po kanapie, ubrali, obuli, wyszli, odpięli rowery, wsadzili towarzystwo, odjechali.
To samo cisnęło się na usta, kiedy mama zmagała się z mniej więcej 2-letnim wyjcem w innej knajpie: dzieciak odpalał się jak syrena okrętowa (jeśli dobrze pamiętam - tak brzmi sygnał "zmęczenie"); matka brała go na ręce, zagadywała po cichu, wychodziła ponosić na dworze.
Dodajcie sobie pierdylion sytuacji - nie tylko tych, kiedy rodzicom należała się piątka z koroną za mistrzowskie panowanie nad sytuacją, ale i tych, kiedy było głośno lub upierdliwie dla otoczenia, a rodzice robili co mogli na trzy z minusem.

I nie, nie sugeruję, że rodziców kultura nie obowiązuje lub że bombelkom wolno wszystko. Rodzice nadal powinni się starać, żeby ich dzieci nie były obciążające dla wszystkich naokoło, a przy tym uczyć je norm zachowania w społeczeństwie. I większość rodziców się stara - tyle że nieodłącznym elementem nauki są porażki i wspomniane trzy minus albo zgoła pała z rodzicielstwa; wrzask, rozlana zupa, smród, bałagan i inne nieestetyczne widoki.

Stąd niedaleko do konstatacji, dlaczego ludzie w naszym społeczeństwie nie chcą mieć dzieci: bo nasze społeczeństwo jakoś nie lubi dzieci, a większość ludzi półświadomie próbuje się wpasować w oczekiwania otoczenia. Więc jeśli wyjący dzieciak nie powoduje u postronnych ani mniej lub bardziej udanych prób pomocy (brzękania kluczami, poszukiwania maskotki albo zbędnego notesika z ołówkiem), ani nawet cichej empatii ("wkurwia mnie to, że im bachor wyje, ale bachory czasem wyją, tak jest ten świat urządzony"), tylko albo niechęć cichą, albo jawną, to mało komu się chce w to pakować. Przy czym im mniej jest dzieci w przestrzeni publicznej, tym bardziej ludzie są do nich nieprzyzwyczajeni i tym większą widzą niestosowność, kiedy się dziecko pojawia.

Więc dla każdego i każdej, którym leży na sercu tzw. dzietność (kurwać, co to za słowo), mam przekaz:
1. Jeśli w pociągu, tramwaju, autobusie siedzisz na miejscu dla rodziców z dziećmi i nie ustępujesz im miejsca - to ty tu jesteś problemem, nie dzieci.
2. Jeśli w przychodni irytujesz się, że kobieta w ciąży wchodzi bez kolejki z numerkiem dla kobiet w ciąży - to ty tu jesteś problemem, nie ona.
3. Jeśli przeszkadza ci, że dzieci grają w piłkę na boisku lub bawią się na placu zabaw i to wydaje dźwięki - to ty tu jesteś problemem, nie one.
4. Jeśli nie możesz znieść, że dziecko płacze w samolocie, w restauracji, na ulicy - to ty tu jesteś problemem, nie ono.
5. Jeśli nigdy nie przytrzymujesz drzwi ojcu z maluchem na rękach, nigdy nie pomagasz matce wnieść wózka do tramwaju, nigdy nie zdarzyło ci się podać chusteczki obcym ludziom, którym się bachor osmarkał czy orzygał - to również jesteś problemem, niezależnie od tego, czy widzisz te sytuacje i nic nie robisz, czy wydaje ci się, że nie istnieją.