Nic nie poradzę, będzie jeszcze jedna historia z prehistorii, ale tak mnie naszła, że hej.
Parę lodowców temu zrobiłam sobie straszny rozpiździaj w życiu. I jak ten rozpiździaj był już rozpiżdżony beyond all recognition, to wzięła mnie na pocieszający obiad i drinka moja cudowna przyjaciółka Ania (osoba równie szalona jak ja, bo przecież inaczej nie dałaby rady się ze mną przyjaźnić, ale jakoś nam się te szaleństwa zwykle rozchodzą w fazach i jak ja tak, to ona akurat siak). Umówiłyśmy się w meksykańskiej na Rzeźniczej we Wro. Jak już wszystko było mniej więcej omówione, zjedzone i wypite, to moja przyjaciółka podsumowała z wyższością: to wszystko przez to, że zadajesz się z informatykami! Po czym poszła siku.
Wróciła jakaś taka uchachana. W damskiej toalecie, mówi, wisi na drzwiach od środka ogłoszenie: "Student z Meksyku daje lekcje hiszpańskiego". Zawsze chciałaś się uczyć hiszpańskiego, mówi, to będzie coś dla ciebie! W domyśle że niby nowa znajomość, że dobrze mi zrobi czy coś.
Po czym dodała jadowicie: ...ale jak cię znam, to to student informatyki!
No comments:
Post a Comment