Tuesday, 31 October 2017

Biała magia

Jadłam ostatnio obiad z kolegą, który na weekend wybierał się - leniwie i niechętnie - na 300-osobowe dożarte wesele z pełnym wypasem. Gdzieś między zapiekanką a kawą zrozumiałam wreszcie, co jest nie tak ze współczesnym modelem ślubno-weselnym. Otóż: wiara w magię ślubu i w to, że rytuał wesela spowoduje życie długo i szczęśliwie. A skoro ślub i wesele mają działanie magiczne, to nie trzeba się już wysilać na zrozumienie drugiej osoby, na dopasowanie się tam gdzie można, przewalczenie tego co trzeba i tak dalej. Nie trzeba ciąć cum łączących nas z rodzicami, nie trzeba stawiać wspólnych żagli, nawigacja to też strata czasu i nie będzie żadnego pocenia się przy pompach zęzowych w razie przecieku.
A to oczywiście znaczy, że okręt najprawdopodobniej zatonie - rozwali się o pierwsze albo drugie skały, nabierze wody w przechyle albo spłonie przy abordażu.

Zmieniając metaforę: magia ślubna to trochę jak energoterapeuta w leczeniu nowotworu; może bardzo pomóc, pod warunkiem, że nie odstawiamy chemii ani nie rezygnujemy z operacji. Natomiast jeśli zastosujemy magię zamiast medycyny, to owszem, cuda się zdarzają, ale cholernie rzadko. O, albo jak chrzest zamiast szczepionek. Tyle że antyszczepionkowców jest na szczęście mało, a przekonanych o cudownym wpływie ślubu na życie - miliony. Skądinąd racjonalni ludzie wydają grube tysiaki na wesele, które nawet nie spełnia już tej roli co kiedyś - integrowania się z sąsiadami, przyszłymi kumami, całą siecią społeczną; znajomi państwa młodych pierwsi odpadają przy cięciu kosztów, za to wypada zaprosić niemal obcych krewnych z drugiego końca kraju albo i świata, którzy to krewni w dalszym życiu pary nie odegrają najmniejszej roli (często: na szczęście). Racjonalizuje się to "wyjątkowym dniem w życiu", nieco głębiej "pokazaniem, że nas stać", ale tak naprawdę stawiam na nieświadomy motyw "zapłacone, więc będzie dobrze". Tylko że nie będzie.

Inspiracje:
Christy Moore, "The Voyage"
Arturo Perez-Reverte, "Cmentarzysko bezimiennych statków"
oraz - niestety - życie, własne i bliźnich


Monday, 30 October 2017

Matka! Jest tylko jedna...

Coraz częściej myślę ciepło o dawnych czasach, kiedy 7-letni chłopcy przechodzili spod opieki kobiet na naukę do mężczyzn. Celowo nie używam tu słów "matka" i "ojciec", bo to zdaje się było dość grupowe, a poza tym - nie każda matka i nie każdy ojciec się nadaje, itd.
Coraz częściej mam ochotę powiedzieć córkom wprost, że jak chłopak skończył 10 lat i nadal jest mocno związany z mamusią - na dobre i na złe - to należy to interpretować: PULL UP, PULL UP! TERRAIN AHEAD!

Monday, 16 October 2017

Po co są grzeczne dziewczynki?

Jeśli mają szczęście - po nic.
Jeśli go nie mają - są do molestowania.

Bezpośrednim triggerem do napisania tego co piszę jest akcja #metoo, ale chociaż tekst będzie głównie o dupie, to na molestowaniu się nie skończy. No ale zaczynając od niego: wbrew temu, czego zapewne uczyła Was mama, molestuje się głównie grzeczne dziewczynki. Niegrzeczne czasami padają ofiarą prawdziwych predatorów, którzy albo lubią, jak im się ofiara wyrywa, albo jest im wszystko jedno, a one po prostu znalazły się w złym czasie i miejscu. To są te najgorsze, ale i najmniej powszechne historie, często ze skutkiem śmiertelnym.
Dużo bardziej pospolite jest molestowanie względnie łagodne i po cichu, a do takiego potrzebna jest dziewczynka, która nie nawrzeszczy, grubym słowem nie rzuci, butem w szybę też nie, w nic znienacka nie ugryzie, a potem będzie się strasznie wstydziła i nikomu nie powie. Czyli - grzeczna. Kiedy mówię o dziewczynkach, mam - póki co - na myśli kobiety poniżej lat 15, bo to są sytuacje bardzo, ale to bardzo różne od tego, co się przydarza dorosłym kobietom. W uproszczeniu, dla obrońców opcji "sama chciała": jeśli facetowi do łóżka wchodzi naga 20-latka i mówi "weź mnie", to możliwych jest parę scenariuszy, z których wzięcie jej to jeden z ciekawszych. Ale jeśli jest to 10-latka, to scenariusz może być tylko jeden: wystawić z łóżka, owinąć w coś i odstawić do rodziców albo innych rozsądnych opiekunów.
A przecież akcja #metoo wyciąga na wierzch historie z jeszcze wcześniejszego dzieciństwa, o dziewczynkach 5-, 7-, 9-letnich. Na wszelki wypadek wyjaśniam: 5-9 lat to wiek, kiedy dziewczynka może marzyć o dzielnych marynarzach albo rycerzach z bajek, albo nawet realnym chłopaku ze starszej klasy, może się też na przykład onanizować, ale ręka czy fiut oblecha to nie jest dla niej ani przyjemność, ani komplement, ani coś, z czym może sobie poradzić. A już na pewno nie poradzi sobie, jeśli jest grzeczna. Grzeczność nie pozwala oskarżyć wujka, sąsiada, księdza czy nauczyciela. Grzeczność nie pozwala zrobić krzywdy koledze, kuzynowi, synowi przyjaciół taty. A jeśli na wymamrotaną (mimo wstydu) skargę rodzice bodaj raz powiedzą "zmyślasz" albo "może ci się wydawało", to grzeczność każe nie skarżyć się więcej.
(Na marginesie akcji #metoo: pięknie byłoby, gdyby włączyli się do niej mężczyźni - nie w tonie "wspieram koleżanki", tylko z własnymi wyznaniami. Nie byłam małym chłopcem, ale wiem, że takie rzeczy też się dzieją i to nie tylko na marginesie, nie tylko w zakrystiach. Ale na te wyznania nasz światek chyba jeszcze nie jest gotowy, więc zostawmy je póki co.)

W mojej ocenie molestowanie kończy się mniej więcej tam i wtedy, gdzie i kiedy można dać w mordę. To znaczy tak: małe dziecko nie obroni się na pewno, więc każda seksualna zaczepka jest molestowaniem. W przełomowym, nastolatkowym wieku sprawy się komplikują, bo dziewczyny kuszą (albo wyglądają jakby kusiły), chłopaki sprawdzają, a dorośli faceci polują. Dla nastoletniej mnie - zaznaczam: mnie - niespodziewane obłapienie w sposób niedwuznaczny to nie był dramat, jeśli (w razie braku entuzjazmu co do obejmującego) mogłam na to powiedzieć "spierdalaj" albo strzelić w papę (z wyczuciem), i nie groziło mi to ciężkim pobiciem, wyrzuceniem ze szkoły czy utratą pracy.  Tylko że ja nie byłam już wtedy grzeczną dziewczynką. Grzeczna nie strzeli, a słowo nie przejdzie jej przez usta. Grzeczna albo zdrętwieje i będzie czekać aż to minie, albo zaśmieje się nerwowo z tą samą nadzieją, co zapewne osobnikom mniej lotnym trudno odróżnić od radosnego przyzwolenia. Takich osobników nie bronię, ale minimalnie rozumiem, bo to nie oni wychowali tę dziewczynę na grzeczną i nie oni wyblokowali jej możliwość sprzeciwu.

Ale obiecałam, że na molestowaniu się nie skończy, prawda? No więc weźmy przeliczeniową grzeczną dziewczynkę, która jakoś dotrwała do dorosłości i pancerz swego dziewczęctwa, nieco może poszczerbiony w bojach, mężnie doniosła przed ołtarz. Czy tam do innego urzędu. Orkiestra napierdala, krewni się schlali, teraz powinna nastąpić oczekiwana nagroda.
A gówno.
Kto albowiem żeni się z (wyrośniętymi) grzecznymi dziewczynkami? Z wieloletnich obserwacji wynika, że w sporej części ciaptakowie, którzy baliby się wpuścić do swego życia kogoś bardziej żywiołowego. Grzeczna dziewczynka wierzy, że ciaptak będzie teraz swoją grzeczną, miłą żonkę nosił na rękach po kres i tak dalej. Niestety - narzeczony ciaptak zmienia się w pana męża ciaptaka, który doskonale wie, że taka mu nie podskoczy, więc ustawi ją sobie jak chce, a jak już ustawi, to przez resztę życia będzie spokojnie lekceważył jak stare kapcie ("chwalić się nie ma czym, wyrzucić szkoda, bo zapłacone") - bo przecież ona nigdzie od niego nie pójdzie; wstyd by jej było, a w ogóle kto inny ją zechce. To i tak wersja umiarkowanie optymistyczna; zamiast ciaptaka może trafić się gość o wadach (niezbyt dokładnie) ukrytych, na przykład przemocowiec, który doskonale wie, że taka kobieta nie chwyci za wałek ani tym bardziej za krzesełko, ani nie potraktuje go siekierką, kiedy będzie spał po awanturze - więc można. Co na to rodzina? Nic, bo niewiasta nadal jest grzeczna i nie mówi niczego istotnego o swoim małżeństwie. A nawet jak coś bąknie, to przecież krewni mają wieloletnią wprawę w ignorowaniu jej bąkania.

Jeśli ktoś czuje się zawiedziony, bo tekst miał przecież być o dupie, to już, już, do dupy wracamy. Charakterystycznym rysem wychowania grzecznych dziewczynek, który to rys zostaje im niestety na całe życie, jest zalecenie: masz się szanować. Po odjęciu nieużywania brzydkich słów (bez sensu, bo "spierdalaj chuju ale już" jest naprawdę potężnym zaklęciem przeciw molestowaniu na przykład - mordercy nie powstrzyma, ale pijanego wujka i owszem) i trzymania nóg razem (to akurat fajne: siedząc ze złączonymi kolanami, można ładnie wyeksponować uda, jeśli się akurat ma taki zamiar) pozostaje zalecenie "szanowania się" w sferze damsko-męskiej. Uwaga: jeśli ktoś widzi tu sprzeczność z ignorowaniem faktu, że dziewczynki są molestowane, to tak, sprzeczność taka istnieje, proszę zapytać rodziców czemu - ja nie mam pojęcia.
"Masz się szanować" to kolejny dramat dorosłych grzecznych dziewczynek, albowiem "szanować się" w powszechnej wykładni nie oznacza "w łóżku robić głównie to, co sprawia mi przyjemność", tylko niestety "w łóżku broń Boże nie robić tego, co jemu sprawia przyjemność". Czyli ten - o matko, o matko!!! - seks, jak już można sobie na niego pozwolić (najlepiej po ślubie, a przynajmniej ze stałym narzeczonym), to nadal pole walki - i nie będzie w tej walce wygranych, tylko coś jakby obóz jeniecki.
Od ćwierć wieku siedzę głównie w męskim towarzystwie, z którego 97% to koledzy-po-prostu-koledzy, i za dużo słyszałam historii o tym, że laska, której ars amandi przed ślubem dałoby się streścić słowami "nie dawać", po ślubie niestety umie głównie to samo. Stanowczo za dużo jak na 1% osób aseksualnych w populacji.W jakimś stopniu wychowanie grzecznych, "szanujących się" dziewczynek robi wielu z nich w mózg to samo, co w Afryce robią w cipkę żyletką: obrzydza seks na całe życie. Po żyletce można co prawda dostać zakażenia i umrzeć, za to mózgu nie da się zrekonstruować u chirurga plastyka, a chodzenie do seksuologa nie jest przyjęte. Zawsze robi mi się zimno, kiedy w damskim kręgu rozmowa schodzi na pieprzenie, a jakaś pani mówi: "przecież to nie jest w związku najważniejsze". A co w takim razie jest? Zakupy? Kolor ścian? Globalne ocieplenie? Załogowe loty na Marsa? Ratunku.

A inna sprawa, co w głowie miewają nasrane chłopaki: po wierzchu machismo, swoboda i przyzwolenie, pod spodem pokrętne wychowanie w obrzydzeniu do własnego ciała i potrzeb seksualnych, no i nieśmiertelny przekaz, że "kobieta się ma szanować". Jak niby taki ktoś miałby wziąć tę kobietę do łóżka i nauczyć ją, że czas grzeczności się skończył, że teraz może pokazać co lubi, bo on na to właśnie czeka? Jeśli te ochłapki szacunku, które pan mąż ciapciak ma dla swojej żonki, trzymają się na jej "cnocie" i niedostępności, to niestety, ale nie będzie mogła opuścić gardy.
Aż do śmierci.

PS. Jeśli ktoś w tym momencie myśli, że przemawia przeze mnie frustracja strasznej baby, od której zwiali jacyś wspaniali mężczyźni i pożenili się z grzeczniejszymi koleżankami... Boże Chryste Panie, nie!!! Obserwuję takie małżeństwa i z wiekiem coraz bardziej mi żal, że cała ta grzeczność tak bardzo idzie na marne, że te dziewczynki nie dostają żadnej nagrody na żadnym etapie życia. Czasem szukam w głowie jakiegoś momentu, w którym to ja straciłabym coś cennego przez to, że grzeczna nie byłam. No więc... nie ma.

P.PS. A w ogóle to grzecznych dziewczynek nie lubię. Bo one, nauczone nie stawiać się jawnie, panować nad złością i unikać konfrontacji, odgrywają się skrycie, wyżywają się w jadowitych aluzjach i gryzieniu po kostkach. I jeszcze te wszystkie sytuacje, kiedy słyszałam "ona taka biedna, ale ty, Marta, dasz radę", no i musiałam dać radę. Идите вы нахуй.

Dlaczego małpa szcza do piwa

Dzisiaj znowuż utrwalę wpis dla Chujowej Pani Domu, bo zasadniczo nurtuje mnie ta kwestia od ostatniego wyjazdu do za przeproszeniem Warszawy.
Ja to się w ogóle zastanawiam, dlaczego małpa szcza do piwa, chciałam powiedzieć, dlaczego baba szcza na deskę. Jako inżynier widzę 2 opcje:
1) Deska jest wystarczająco czysta. Siadam na niej całą dupą i sikam do muszli. Efekt: deska nie jest przeze mnie obsikana.
2) Deska nie jest wystarczająco czysta. Podnoszę ja do góry (przez papier albo chusteczkę), zwieszam się na małysza i sikam w miarę możliwości do muszli. Efekt: deska nie jest przeze mnie obsikana.
(Ludowy obyczaj wchodzenia na deskę butami pomijam jako endemiczny i wymierający.)
No ale skoro deski w damskich kiblach są obsikiwane, a do chuja pana są i to w całkiem przyzwoitych lokalach czy innych budynkach użyteczności, to musi istnieć jakiś mechanizm 3), polegający na tym, że co prawda dupą nie usiądę, ale też deski nie podniosę, tylko na nią naleję. Ponieważ co? Ktoś zna wyjaśnienie?
(Zastanawiający absurd w zestawieniu z tymi wszystkimi jazdami, że to niby faceci desek nie opuszczają. I, oraz ruskie/arabskie kible kucane, takie wiecie kratki w podłodze, wyglądają zajebiście higienicznie w porównaniu z tym, co u nas siostry siostrom urządzają. Howgh.)

Sunday, 8 October 2017

Gorliwy ateista, czyli hippika aztecka

A wezmę i utrwalę skojarzenie, które mam za każdym razem, kiedy ktoś w Polsce naśmiewa się z katolicyzmu: widzę chłopaczka, którego mamusia w niedzielny poranek wywleka do kościoła, a on wolałby dłużej zostać w łóżku i, powiedzmy, poczytać. Chłopaczek dorasta, ale że "matka, kurwa jej mać, to świętość", to prędzej spaliłby Watykan (rzecz jasna werbalnie, względnie rysunkowo), niż powiedziałby rodzicielce, żeby wyszła z jego pokoju (i z głowy).