Pięć palców i fiut - to liczydło, na którym Polak-katolik liczy przykazania. To znaczy do szóstego ogarnia, siódme zna ze słyszenia, a dalej już są smoki. Można to zresztą odnieść równie dobrze do niekatolików, a nawet ateistów, ale na rodzimym gruncie wyrosłych.
Niemodne jest na przykład przykazanie ósme, które w katechizmach leci tak: "nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu". W przekazie ludowym zachowało się z niego tyle, że uczy się dzieci, że kłamać jest nieładnie. Dzieci rosną, przekaz zostaje, bliźni i "przeciw" jakoś nie przebijają się do świadomości. A szkoda.
Jeśli dziadek Zenek zmyśla przy wódce z kolegami, jak to w sześćdziesiątym trzecim miał cztery naraz w Zielonej Górze na winobraniu, to ja się pytam, komu to szkodzi? Babcia nie słyszy, koledzy niedosłyszą, a cześć tych czterech naruszoną nie jest - z tej prostej przyczyny, że w ogóle nie istniały. W najgorszym razie dziadek może się skompromitować, jeśli ktoś z kolegów jednak dosłyszy i co gorsza przypomni sobie, że też na tym winobraniu był i pamięta jak było (a raczej: nie było), bo robili z Zenkiem w jednej brygadzie i mieszkali w jednym baraku.
Jeśli kłamiąc, chcemy tylko poprawić swój wizerunek, to ryzykujemy
głównie tym, że jeszcze bardziej go spaprzemy - jak dziadek Zenek. No
chyba że kogoś chcemy tym podrasowanym wizerunkiem do czegoś przekonać, a
potem zostawimy go w sandałkach na zimę.
Hej! na mojej polanie sto owiecek stanie!
Ty, moja dziewcyno, pozieroj se na nie!
Ej polana nie moja, owiecek nie było,
Ej ale mie śwarne dziewce zalubilo...
Ale jeśli ktoś rozpowiada znajomym, że Wiesława (zamężna) podobno spała z Romanem (żonatym), kiedy odwiedzała go w Holandii, to może sporo szkody narobić niezależnie od tego, jakie są fakty. Te zresztą dość trudno ustalić na sto procent, jeśli się samemu nie było w jednej łożnicy wedle Wiesi i Romka (a po takich zdarzeniach, co ciekawe, gadatliwość raczej spada).
Albo opowiadając, że firma Krzew podejrzanie późno płaci, ale jaki mamy z nimi uzgodniony termin płatności, to tego już nie pamiętamy. Albo że firma Bulwieć była podobno niezadowolona z usług dostawcy Koszmarne Kłącza, a o co chodziło, tego nie sprawdzaliśmy, bo to przecież nie nasza sprawa. Albo że firma Potorocze GmbH co prawda wymiata, tak, tak, ale my z nią nie będziemy współpracować, bo słyszeliśmy, że ma problemy prawne; nie wiemy jakie, ale ostrożność nie zawadzi, no i najlepiej ostrzec też wszystkich dookoła.
Ginie w tym, a raczej: nigdy się nie znajduje, cel kłamstwa albo obmowy. Cel fałszywego (czy tylko niesprawdzonego) świadectwa, które dajemy przeciwko komuś; może z zamiarem zaszkodzenia, może jedynie bez myśli o możliwej szkodzie.
Denken tut weh.
Saturday, 10 March 2018
Saturday, 3 March 2018
Chamstwo tuż nad ziemią
Zatłoczony sklep, restauracja, kościół czy stadion. Zderzasz się z dzieciakiem. Wpadł ci pod nogi, szedł tyłem, może po prostu był niżej niż twoje pole widzenia. Mówisz "przepraszam", zanim sprawdzisz, z kim ten bachor jest, albo zanim każesz mu uważać? Nie sądzę. Zasady dobrego wychowania nie obowiązują wobec dzieci. Nie wiem czemu.
Dotarło to do mnie najpierw jak sama urosłam. Nie jakoś przesadnie: 160 cm i mało nobliwy wygląd raczej nie budzą postrachu w narodzie, a jednak - jakieś ćwierć wieku temu ludzie przestali się przede mnie wpychać, bezceremonialnie zwracać mi uwagę, trącać jak mebel, a i źle wydać resztę próbują tylko jak jestem totalnie nieprzytomna.
Drugą falę zdziwienia przeżywam teraz, kiedy wypuszczam do ludzi własne dzieciaki. Wygląda na to, że słowa "przepraszam", "dziękuję" i "proszę" zawierają alkohol, bo używa się ich raczej 18+.
5-latka poszła wyrzucić papierek do śmietnika w pociągu. Zderzył się z nią śpieszący się konduktor, skądinąd profesjonalny i sympatyczny gość, ale po tym zderzeniu nie było żadnego "przepraszam", tylko od razu: "z kim jest to dziecko?".
13-latce do WC na lotnisku wparowała w pośpiechu jakaś babka, bo zamek w drzwiach nie zaskoczył. Tu też nie nie padło ani słóweńko przeprosin, tylko naburmuszone "trzeba się zamykać!".
O, albo te polecenia. Niby "poproszę sól" byłoby krócej, ale jakiś dziwny przymus każe powiedzieć: "podaj dziecko sól dziadkowi, bo mi się nie chce wstawać".
Szkoła, mimo bajania jak to wychowuje, też potrafi być niezłym polem buraków. Uczycielka robi kółko, próbę do przedstawienia czy tam inne zajęcia wyrównawcze przed lekcjami (dla niedzieciatych: mówię o godzinie typu 7 w nocy). Coś jej wypadło i nie mogła przyjść. W ilu przypadkach spróbuje zawiadomić dzieciaki, żeby tego dnia nie przychodziły? A jeśli wypadło w ostatniej chwili, to przynajmniej przekaże info przez woźną albo poprosi kogoś dyżurującego, żeby wywiesił kartkę "przepraszam, kółka dziś nie będzie, zapraszam za tydzień - Pipsztacka"? Rzadsze niż skalny smok, że tak zacytuję wieszcza.
Nie rozumiem, nie podoba mi się to, nigdy mi się nie podobało. Nie znajduję pociechy w tym, że - jako dama starsza in spe - będę już tylko bardziej zbierać honory. Wiem albowiem, że wystarczy znaleźć się na OIOM-ie względnie w innym ZOL-u i znowu traci się prawo do ludzkiego traktowania, tym razem dożywotnio.
Dotarło to do mnie najpierw jak sama urosłam. Nie jakoś przesadnie: 160 cm i mało nobliwy wygląd raczej nie budzą postrachu w narodzie, a jednak - jakieś ćwierć wieku temu ludzie przestali się przede mnie wpychać, bezceremonialnie zwracać mi uwagę, trącać jak mebel, a i źle wydać resztę próbują tylko jak jestem totalnie nieprzytomna.
Drugą falę zdziwienia przeżywam teraz, kiedy wypuszczam do ludzi własne dzieciaki. Wygląda na to, że słowa "przepraszam", "dziękuję" i "proszę" zawierają alkohol, bo używa się ich raczej 18+.
5-latka poszła wyrzucić papierek do śmietnika w pociągu. Zderzył się z nią śpieszący się konduktor, skądinąd profesjonalny i sympatyczny gość, ale po tym zderzeniu nie było żadnego "przepraszam", tylko od razu: "z kim jest to dziecko?".
13-latce do WC na lotnisku wparowała w pośpiechu jakaś babka, bo zamek w drzwiach nie zaskoczył. Tu też nie nie padło ani słóweńko przeprosin, tylko naburmuszone "trzeba się zamykać!".
O, albo te polecenia. Niby "poproszę sól" byłoby krócej, ale jakiś dziwny przymus każe powiedzieć: "podaj dziecko sól dziadkowi, bo mi się nie chce wstawać".
Szkoła, mimo bajania jak to wychowuje, też potrafi być niezłym polem buraków. Uczycielka robi kółko, próbę do przedstawienia czy tam inne zajęcia wyrównawcze przed lekcjami (dla niedzieciatych: mówię o godzinie typu 7 w nocy). Coś jej wypadło i nie mogła przyjść. W ilu przypadkach spróbuje zawiadomić dzieciaki, żeby tego dnia nie przychodziły? A jeśli wypadło w ostatniej chwili, to przynajmniej przekaże info przez woźną albo poprosi kogoś dyżurującego, żeby wywiesił kartkę "przepraszam, kółka dziś nie będzie, zapraszam za tydzień - Pipsztacka"? Rzadsze niż skalny smok, że tak zacytuję wieszcza.
Nie rozumiem, nie podoba mi się to, nigdy mi się nie podobało. Nie znajduję pociechy w tym, że - jako dama starsza in spe - będę już tylko bardziej zbierać honory. Wiem albowiem, że wystarczy znaleźć się na OIOM-ie względnie w innym ZOL-u i znowu traci się prawo do ludzkiego traktowania, tym razem dożywotnio.
Komu chomika, komu?
Czy branie zwierzaków domowych to nie jest anachroniczny egoizm,
pomnażanie mniej lub bardziej wynaturzonego życia dla głupiej rozrywki?
Koty nie chronią już naszego zboża przed myszami, psy nie pilnują stada
przed wilkami, świnek morskich nie jemy. Więc po co one się muszą z nami
męczyć?
Subscribe to:
Posts (Atom)