Morskie Oko (stare schronisko), czerwiec, 7 w nocy. Mam iść z dwoma kolegami na Przełęcz pod Chłopkiem, co samo w sobie nie jest proste, a do tego jeden z kolegów jest 1/2-góralem, a drugi po AWF. Obudziłam się i myślę: kurwa, oni będą spali do 9, potem śniadaaaanie, a potem na trasie będzie to co zawsze - dajesz dajesz Martecka i żadnego zrozumienia, że ja tam nie pobiegnę, choćbym bardzo chciała. No to, myślę sobie, wstanę i zrobię śniadanie, wyruszymy o 8 i będę miała jakieś szanse.
Wstałam.
Kuchnia w nowym MOku jeszcze nieczynna albo wrzątek jeszcze zimny, w każdym razie żeby zrobić herbatę, musiałam na ładne oczy pozyskać maszynkę od zapoznanych taterników. Pozyskałam.
Odpakowałam pasztet, serek i co tam jeszcze. Pocięłam pomidora czy inne ogórki. Poprzecinałam każdą bułkę na pół, posmarowałam, obłożyłam.
Budzę kolegów i mówię, że jest żarcie. Wstają, wychodzą na ganek gdzie to wszytko stało, i jeden (ten góral) mówi: Martecka, ale to są nieprawidłowo przerżnięte bułki, powinno się kroić TAK! [i tu pokazuje gestem, że w poprzek na małe plasterki].
No i od tej pory nie robię kanapek facetom. Ani nikomu :)
No comments:
Post a Comment