Friday, 30 August 2019

Mój brat Ziutek

Umarł mi kumpel ze studiów. Człowiek, dzięki któremu w ogóle na tych studiach zostałam i jakoś je skończyłam. Kiedy na 2. roku nikt nie chciał mnie do projektu, bo byłam za tępa w programowaniu, a Ziutka, bo za kolczasty (choć piekielnie zdolny) - stworzyliśmy team z przymusu i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Dawał mi proste zadania, bo musiał, a poza tym ładnie ogarniałam dokumentację i łączność ze światem zewnętrznym. Kłóciliśmy się in the process jak dzicy, ale nikt się na nikogo nie obrażał, bo najpierw nie bardzo było dokąd uciekać, a potem zaczęło działać. Na trzecim roku byli już inni chętni do naszego zespołu, na czwartym okazało się, że w zasadzie kodowanie powinnam odpuścić - bo najlepsze efekty są wtedy, kiedy dokumentuję projekt i doglądam, żeby każdy robił swój kawałek zgodnie z dokumentacją. Ale zanim się to stało, nauczyłam się tego i owego, bo Ziutecki miał dramatyczny zwyczaj zakochiwania się w lutym i w czerwcu (czyt. w sesjach) i to możliwie daleko, co - w czasach przed komórkami i laptopami - oznaczało np. niespodziewany telefon z budki, że właśnie jest koło Gdańska pod namiotem i mam pisać od teraz do jego powrotu, bo zaraz zaliczenie. I coś tam, zmiłujcie się bogowie IT, pisałam. Nie mając nawet jak sprawdzić, czy już wrócił, bo rodzinie standardowo mówił, że jest u mnie. Raz w desperacji rozważałam całkiem serio napuszczenie koleżanki, żeby zadzwoniła do jego starych zapytać, czy jest w domu, "bo on tak siedzi i siedzi u tej Marty, a dziecko ma już dwa miesiące", ale niestety skończyło się na scenariuszu.

Prywatnie byliśmy dla siebie skrajnie nieatrakcyjni: on miał swoje romanse, a ja chłopaka, który na dokładkę pracował z nim w jednej firmie. A że spędzaliśmy z Ziutkiem sporo czasu (na uczelni i u mnie w domu), to dalsi znajomi podnosili nieco brwi, a i prowadzący robili dwuznaczne uśmieszki, kiedy przychodziłam z Ziutkowym indeksem po wpis. Na potrzeby wścibskich stworzyliśmy wersję, że jesteśmy rodzeństwem - co powodowało jeszcze wyższe podniesienie brwi, bo jak to, 2-metrowy rudzielec i mała czarna? No to się mówiło "...przyrodnim" i się ludzie zamykali. A nam się ta legenda spodobała, bo niektórzy jedynacy chyba noszą w sobie niezrealizowaną potrzebę mówienia o kimś "mój brat", "moja siostra".
Rozstaliśmy się krótko po studiach z głupiego i dziś nieistotnego powodu. Od paru lat łapaliśmy lekki kontakt, ale nie będę tu drzeć szat, że trzeba było póki można było, a teraz za późno, bo chyba żadnemu z nas nie zależało aż tak bardzo do powrotu do układu sprzed ćwierci wieku. Tak sobie tylko wspominam człowieka, bez którego pewnie nie byłoby mnie w IT i okolicach.

A w ogóle, to moja matka mówiła do niego "panie Józku", póki jej nie wyjaśniłam, że kolega ma na imię Artur, a Ziutek to ksywa przywleczona jeszcze z liceum i - jak zwykle licealne ksywy - raczej abstrakcyjna.

Tuesday, 27 August 2019

You're forgiven, not forgotten

Kurwa mać, tak bardzo chciałabym umieć zapominać.
Jak byłam w pierwszej ciąży, a matka konkubenta dwa razy - przy mnie - pytała go, czy będzie mógł odebrać dziecko ze szpitala, gdyby mi "coś się stało".
Jak byłam zestresowaną 30-latką z niemowlakiem, uczyłam się karmić, a rodzina nie umiała powstrzymać się od pytań "ale czy dobiera?", "czy sprawdziliście..." i "co mówi lekarz?".
Jak przeprowadziliśmy się do małego miasteczka, a pseudoteść rwał włosy z głowy, że dzieci po "wiejskiej szkole" nie dostaną się do porządnego liceum.

Pierworodna ma 15 lat, złapała 194 punkty rekrutacyjne, nie oszalała przy tym, idzie do VII LO i przeprowadza się na stryszek w domu teściów. Oczywiście jej babcia ma w tej sprawie szereg obaw i wątpliwości. Tak bardzo muszę się starać, żeby powiedzieć jej "proszę nam zaufać, będzie dobrze", a nie "zamknij ryj".

Glossa. Wczoraj kupowałam dziecku łóżko. Sklepy meblowe działają raczej na zasadzie showroomów, więc będzie dostarczone za 6-8 tygodni. Po zakupach jechałyśmy do domu dziadków robić inne rzeczy; młoda poinformowała babcię SMS-em o sytuacji meblowej - że zamówione i że opłacone razem z transportem i wniesieniem, że na początek dostanie od nas materac.
Wchodzę, a pseudoteściowa wita mnie WESOŁO: "Słyszałam, że łóżko będzie za pół roku, co?"

Thursday, 1 August 2019

Nie chodzę w żałobie narodowej

Skoro niemal nie świętowaliśmy 30 rocznicy 4 czerwca 1989, to postanowiłam od tej pory nie świętować 1 sierpnia. Ani 1 września też. To ciężko symptomatyczne, że wspominamy przegrane jakby to było wczoraj, a nie umiemy docenić posiadania paszportu w szufladzie ani tego, że można zawalczyć o pracę w dobrej firmie w kraju albo wyjechać za legalną robotą w Europie; tak, jasne, mogłoby być lepiej - bez kulawej prywatyzacji, bez KK wyłażącego z każdej dziury, za to z lepszym szkolnictwem, służbą zdrowia, autostradami i czym tam jeszcze. (Nadmienię tylko, że 40-50 lat temu szkoły i szpitale też mieliśmy en masse do bani, dobre posady dla kolesi pierwszego sekretarza, a księża, wujkowie i ciocie macali dzieci jak chcieli).
Skoro jednak nie umiemy cieszyć się z tego co osiągnęliśmy, to odmawiam dalszego udziału w żałobie narodowej nad tym, co przegraliśmy. Szanuję powstańców warszawskich, obrońców z 1939 też, ale znajmy proporcjum, mocium państwo. (Póki jeszcze jakieś mamy).