Pamiętam dobrze sierpień 2004, bo był bardzo podobny do tegorocznego: pierwsze 3 tygodnie cholernie gorące, a potem przeszedł front, po którym zrobiło się - na zmianę - późnoletnio i 20-stopniowo albo wczesnojesiennie i deszczowo.
Pamiętam bardzo dobrze, bo w te upały, pod koniec pierwszej ciąży, jeździłam codziennie do pracy - raz, że chciałam podomykać sprawy, a dwa, w pracy była klimatyzacja. Co więcej, jeździłam dość wcześnie rano, żeby uniknąć gorąca w autobusie. Potem czasem padałam na biurową kanapkę przy sekretariacie, koło akwarium, nawet zdarzało mi się na niej przysnąć. A że chodziłam po biurze raczej boso, w ciążowych bojówkach i którejś z wielkich burych koszul, to kolega rzucił coś o menelach (ale tak życzliwie). W każdym razie pracowałam, pokładając się czasem, do upalnego piątku, w upalną sobotę powlokłam się jeszcze do galerii po ostatnie zakupy przeddzieckowe, a w niedzielę po południu - w trakcie frontu pogodowego, który kończył tamto lato - wylęgła się Magdalena. Kiedy wychodziłam z nią 3 dni później ze szpitala na Brochowie, to tą samą windą zjeżdżał z dyżuru zmęczony doktor Wesoły Robert. Dowiedziałam się od niego, że to typowe, że się dzieci rodzą, kiedy przechodzi front.
W każdym razie upalne lato przeszło w coś łagodniejszego i bardzo miłego do przeżywania początków macierzyństwa, a ja wyszłam ze szpitala jako całkiem nowa osoba, która dopiero stara się zrozumieć, w co się wpakowała...
I tak od 16 lat.
Tytuł inspirowany tym: https://youtu.be/PX5Bi-6jqe4
No comments:
Post a Comment