W pociągach podmiejskich i na lotniskach występuje ciekawa grupa ludzi. Niezależnie od tłoku siadają na jednym miejscu, a na drugim sadzają swój plecak, torbę, kurtkę albo wszystko to naraz. I kiedy podchodzisz i pytasz, czy możesz usiąść - patrzą jakby im matkę i ojca. Szok, zdziwienie, oburzenie, niedowierzanie i ogromna krzywda w jednym przeciągłym spojrzeniu. No, zgarniają potem te manele i dają usiąść, ale z niechęcią tak niepojętą, jakby sami osobiście ten drugi fotel przytargali i zamocowali, a ty, niecny intruzie, właśnie im go zbrodniczo nacjonalizujesz.
Więc otóż dzisiaj wszystkim tym ... plecakom, torbom i kurtkom pozbawionym siedziska chciałabym zadedykować jedno takie wspomnienie.
Dawno, dawno temu wracaliśmy - mój plecak i ja - z Tatr Słowackich. Nie pamiętam dlaczego sami, na pewno dosyć zmęczeni i na pewno jakoś w środku dnia wypadło nam złapać autobus z Łysej Polany. Autobus o tej porze pusty, bo na dojazdy pracowe do Zakopanego za późno, a na powroty z Morskiego Oka za wcześnie. Siedliśmy zatem obok siebie, ja przy oknie, plecak od przejścia. Ja zasnęłam.
Prawdopodobnie gdzieś w okolicy Poronina autobus zaczął się zapełniać. Przespałam ten moment, aż obudził mnie zdecydowany głos jednego bacy:
- A ta zaś siedzi, kieby się łocieliła.
Z akcentem na "ło", rzecz jasna.
Kurtyna
No comments:
Post a Comment