Umarł. Ten artysta, tamten i jeszcze jeden. Zły, niedobry 2016, bo wykańcza ikony kultury klasy średniej w średnim wieku. Nieboszczykom wszystkiego najlepszego, zależnie od preferencji - oni już raczej mają spokój. Ale skąd u nas to dziecięce zdziwienie i niedowierzanie, że ludzie umierają? No umierają, każdy jeden i ja też, prędzej czy później. Czas się na to mentalnie szykować, a nie udawać, że tematu nie ma, tudzież gorszyć się teatralnie, jak piorun jebnie gdzieś blisko albo na widoku. Albo snuć rzewne kocopoły o mega sesji i imprezie w zaświatach.
Nie umiałabym powiedzieć, czy to zaskoczenie śmiertelnością bardziej nie przystoi racjonalistom, czy wierzącym, ale dopada jednych i drugich. Zaraza, dorastajmy szybciej, bo nie zdążymy zauważyć, kiedy byliśmy dorośli? I dopiero będziemy srać ze strachu, jak o nas śmierć się zacznie upominać.
Ja się wcale nie czuję gotowa na ten obowiązkowy punkt programu. Trochę sobie próbuję naiwnie uporządkować to, co już wiem o umieraniu, przy pomocy felietonów Jana Kaczkowskiego, bioetyka, który - nawiasem mówiąc - też wypisał się z tego świata w 2016. Myślę na marginesie, że gdyby Kaczkowski nie był tak niepełnosprawny i nie sprzątnął się tak szybko na raka, to może byłby drugim Owsiakiem: Jurek O. od życia, Jan K. od śmierci. Ktoś musi...
No comments:
Post a Comment