Strasznie dużo szumu narobiło wyznanie Natalii Przybysz, że a) usunęła ciążę, b) poniekąd dlatego, że dwoje dzieci jej wystarczy, a mieszkanie niezaduże. W sensie: nikt jej nie zgwałcił, nie było perspektywy urodzenia dziecka bez głowy ani też ciąża nie groziła jej śmiercią. Ja mimo wszystko rozumiem, że można aż tak bardzo nie chcieć i już. "Mimo wszystko", bo najpierw wywiad z Natalią rozjechał mnie na ładnych parę dni i chyba dlatego piszę dopiero teraz. Czytałam "Wysokie Obcasy", będąc akurat w dość kiepskim stanie, kiedy do pokoju wszedł (po framudze, jak ma to w zwyczaju) mój dzieć nr 3, a mnie się przewinęły przed oczami okoliczności pojawienia się tego dziecia i trochę tak... Dzieć w zasadzie chciany, acz na zasadzie "cooo, ja nie dam rady?", po czym dowiedziałam się, jak bardzo można nie dawać rady, zwłaszcza jak okoliczności życiowe ze średnio trudnych (45 m2) robią się chujowe (umierająca matka, ciężko chory partner i dzieć2 z alergią odporną na medycynę). Gdzieś po drodze dziecia3 był taki moment, kiedy obudziłam się na łóżku zalanym krwią, wzięłam prysznic, rzuciłam na to łóżko ręcznik i spałam dalej, bo byłam zbyt zmęczona, żeby myśleć o jakichś lekarzach po nocy. Nie, nie chciałam stracić ciąży, nie chciałam też umrzeć, po prostu nie byłam już w stanie się nad tym zastanawiać. No, przeżyłyśmy obie, więc pewnie teraz tym bardziej nie ma się nad czym zastanawiać :)
Środowiska prokościelne, prolajferskie i mniej ekstremalna strona Czarnego Protestu były mocno zbulwersowane argumentacją mieszkaniową Natalii; że jak to tak usunąć, bo metraż za mały i nie chce się wracać w pieluchy. No dobrze, to jest trochę smutne. Ale jak by się tak przyjrzeć czasom, w których się rodziliśmy...? Ile mianowicie skrobanek miała mama, ciocia, sąsiadki? Nic nie wiemy? Ale serio nic? Niczego nie podsłuchaliśmy, niczego się nie domyślamy? No ej. Jak to mówił jeden kolega: pamiętam, że rodzice się strasznie kłócili, ale nie jestem pewny, czy chodziło o mamy nową sukienkę, czy o ciążę. Takie to były czasy. A idąc dalej - na przykład taka sytuacja: szli ulicą, ona w ciąży, kłócili się, ona się potknęła, on jej nie łapał bo na wkurwie, wywaliła się, poronienie. Albo: on pił w knajpie, ona z brzuchem w domu, przyjechali jej krewni, pobiegła po niego do tej knajpy bo wstyd, przewróciła się, poronienie. To nie są bajki, to się zdarzyło w mojej rodzinie.
I jeszcze krok dalej: my i nasze żywe rodzeństwo - dlaczego jesteśmy? Bo chciała, żeby ten skurwysyn się wreszcie zdeklarował. Bo chciał jej zrobić drugie dziecko, żeby w domu siedziała. Bo koleżanki mówiły, że impotent, a ona chciała to sprawdzić. Bo byli w sanatorium i rachuby im się pomyliły. Bo która pierwsza zajdzie i się wyda, ta dostanie rodzinne mieszkanie. Bo robili razem bilans roczny i tak jakoś wyszło.
Serio, nie wszyscy zostaliśmy poczęci dlatego, że się starzy kochali i chcieli mieć dziecko. Sporo z nas żyje z przyczyn równie głupich co metry kwadratowe mieszkania. Warto się nad tym zastanowić, odgrzebać w głowie niezbyt chwalebne poszlaki i pamiętać, że to wszystko działo się jedno-dwa pokolenia temu. I jak ktoś koniecznie musi rzucać kamieniem, to niech zacznie od mamy, babci albo cioci, co aktualnie jest działaczką kółka różańcowego. Amen.
No comments:
Post a Comment