Zmieniasz pieluchy. Karmisz. Padasz na ryj ze zmęczenia. Co gorsza -
odpowiadasz na pytania. Bez końca. Jeden raz, drugi, trzeci, czwarty.
Toniesz w chaosie rzeczy i żądań nie do pogodzenia. Myślisz, że to
kompletnie bez sensu, nigdy się nie skończy i nigdy nie będziesz tego
robić wystarczająco dobrze. Ze zmęczenia nie potrafisz dokończyć zdania.
Nic się nie zmienia, całe twoje działanie grzęźnie w bezpostaciowej
magmie i nic z niego nie wynika.
A potem jest rysunek z zadziwiająco
dobrym ujęciem postaci albo perspektywy (nie umiesz tak rysować). Potem
jest bachor bez wysiłku stojący na rękach (nigdy ci się to nie udało).
Potem słyszysz, jak gra z pamięci melodię, którą ktoś puścił tylko raz
(ale jak to możliwe?). Piecze ciasto z przepisu z gazety. Wymyśla, że
zrobi hamburgery, kupuje składniki i robi. Zjeżdża z uśmiechem na ryju z
górki, na której ty ledwo opanowujesz narty. Pływa na surfingu. Hoduje
patyczaki. Wygrywa z tobą w szachy.
Potem jedziesz jako opieka na
wioskowego hubertusa, gdzie bachor zgarnia w swojej kategorii drugie
miejsce, do roboty masz tyle, żeby bić brawo, przypilnować kurtki i nie
schlać się za wcześnie grzanym winem. Patrzysz ze współczuciem na tych
wszystkich ludzi z maluchami, którym brakuje rąk do opanowania stada. I
odkrywasz, że radość z rodzicowania zaczyna się gdzieś tam, gdzie
dziecko robi się lepsze od ciebie.
No comments:
Post a Comment