Byłam na OIOM-ie w Trzebnicy odwiedzić ciotkę Hankę, ale to nie będzie tekst o szpitalach, a Hanka nie jest żadną moją ciotką, tylko przyjaciółką matki z dzieciństwa. I ze Lwowa, i we Lwowie właśnie dzieje się ta historia, którą kiedyś od niej usłyszałam i ryczałam ze śmiechu, i zaśmiewam się się do dziś za każdym razem, kiedy to opowiadam.
Rzeczona Hanka jest emerytowaną piosenkarką, urodzonym zwierzęciem scenicznym z ogromnym darem do robienia show(u) i skupiania na sobie uwagi. Dziecięciem będąc, brała udział w jakiejś rodzinnej imprezie. Duża jadalnia, dorośli przy stole, maluchy przy takim mniejszym stoliku, dosuniętym - to ważny szczegół - do pieca kaflowego. Na mały stół podano właśnie kaszkę - ale kto by ją jadł, kiedy Hania co jakiś czas wstaje, otwiera takie górne drzwiczki (jakąś szpyrklapkę zapewne), woła HALO! PROSZĘ PANA!!! i z hukiem te drzwiczki zamyka. Sadze lecą na stolik i do kaszki, dziecięca publika zachwycona, dorosła mniej. Od dużego stołu podnosi się ojciec Hanki, dżentelmen - ponoć - surowych zasad i wybuchowego dość temperamentu; podchodzi, wyjaśnia, prosi, grozi, odchodzi. Trąble na moment przycichają, ale za chwilę Hania wspina się do pieca i - HALO! PROSZĘ PANA!!!, trzask, sadze, kupa śmiechu. Kolejny spacer ojca. Nie pamiętam, ile razy się to powtórzyło, ale w końcu dżentelmen ów nie wytrzymał: złapał Hanię za włosy, wpakował jej twarz w talerz z kaszką (mam nadzieję, że już do tego czasu wystygniętą), a kiedy podniosła się z rykiem, stwierdził: TO TERAZ IDŹ POWIEDZ TEMU PANU, CO CI SIĘ STAŁO.
Kurtyna.
PS. Nie popieram takich metod wychowawczych!
No comments:
Post a Comment