Monday 9 September 2019

Widmowi cykliści

Taka sytuacja, że szykujesz się do spania w aucie pośrodku pola. Auto jest duże - po wyjęciu czterech foteli robi się z niego fajna sypialnia - pole też spore, dalej las, bliżej taki mały lasek ze starożytnym cmentarzyskiem, a całkiem blisko zakaz ruchu (nie dotyczy pieszych i rowerów), bo rezerwat. 20 minut spacerkiem jest do wieży obserwacyjnej nad stawem, gdzie o zachodzie słońca udało ci się zobaczyć, jak tysiąc albo i więcej żurawi zlatuje się na nocleg. Rano zamierzasz znów tam pójść i popatrzeć, jak się roz...fruwają na pola żreć, srać i pomalutku chodzić (to ostatnie dosłownie - żurawie to w ostatnich 20 latach "gatunek zwycięski", m.in. dzięki temu, że przestały się bać ludzi; napotkana na polu czwórka ptaszydeł oddaliła się spacerkiem, nie od razu uznając mnie za przeciwnika godnego odfrunięcia).
Tymczasem jest już ciemno. Z dalszego lasu słychać imponujące rykowisko jeleni, z bliższego na szczęście nie słychać nic. Na chwilę przyjechali jacyś ludzie popodsłuchiwać jelenie, ale nocować tu nie zamierzali. Rozpinasz już śpiworek, kiedy od strony drogi asfaltowej zbliżają się światła. Pewnie jeszcze ktoś na te jelenie albo żurawie -- tylko czemu nic nie słychać? Światła są coraz bliżej, uchylasz okno, cisza absolutna... w tej ciszy mija cię piątka czy szóstka rowerzystów z ledowymi lampkami i takimiż czołówkami, z sakwami przy rowerach. Uff, czyli robią mniej więcej to co ty, tylko jadą spać gdzieś indziej.
Cięcie. Szarówka, przed szóstą rano. Sennie drepczesz w stronę wieży z lornetką obijającą się o klatkę i termosem w plecaku. Przez narastający hałas (żurawie albowiem ciche nie są) powoli przesącza się myśl: skoro rowerzyści nie wrócili, to gdzie w zasadzie nocowali? Droga kończy się przy wieży. Są jeszcze jakieś niewyraźne dróżki polne dalej, ale sakwy mieli za małe na wożenie namiotów, więc...?
No tak. Wchodzisz do wieży - dolny poziom zastawiony rowerami (na jednym wiszą wściekle zielone skarpety), górny (ten lepszy do obserwacji) wypełniony szczelnie cyklistami na karimatach i w hamakach. Przez chwilę rozważasz radosne "WSTAJEMY, WSTAJEMY, WSTAJEMY!" głosem Króla Juliana, potem jednak schodzisz na dół, przestawiasz rowery, wyciągasz lornetkę i termos i organizujesz sobie punkt widokowo-śniadaniowy.
...Ale jak oni dali radę tak chrapać w żurawiowym wrzasku, to dla mnie zagadka :)

No comments:

Post a Comment