Dziś obserwacje z rynku w godzinach przedwigilijnych. Na zakupy wypchnięto ostatnią linię obrony, jak w husyckim wagenburgu (ranni, wyrostki, woźnice wozów) - desperacko czytają z kartki "masa krówkowa... ma pani coś takiego?" albo "śledzie... i... chyba śliwki", a nad głową unoszą im się dymki "co ja tu robię".
Socjologicznie jeszcze ciekawiej jest pod zakładem fryzjerskim: kolejka mężczyzn w różnym wieku z ponurym przymusem w oczach. Imperatyw, że chłop ma być na Boże Narodzenie ostrzyżon, nie był mi dotąd znany, ale im najwyraźniej tak - i to chyba dość boleśnie. Stoją, otoczeni siatami warzyw i butlami oleju, jarają jakby świat się miał zaraz skończyć, a ja się nie śmieję.
Najgorzej jak taki fryzjer ma zły dzień - pół miasta wygląda creepy
ReplyDeleteCzy stoi za tym jakieś gminne doświadczenie?
Delete