Znienacka wpadłam do biura - bez karty otwierającej drzwi a) budynku, b) oddziału i c) "pokoju tłumaczy", za to z bagażem, laptopem, 3 godzinami i pilną robotą. Wpuścili mnie życzliwi (wbrew zasadom, ale znają mnie osobiście), a potem uprzedzili, że zaraz wychodzą i żebym się zameldowała na recepcji po kartę tymczasową (to już jak najbardziej zgodnie z zasadami). Tak się składa, że w zakresie obowiązków mam regularne weryfikowanie dostępów, więc wyobrażałam to sobie tak: idę na recepcję (albo do ochrony, bo już po godzinach), tam sprawdzają mnie z dowodu, wydają tymczasową kartę uprawniającą do a) b) c) i mogę pracować w spokoju.
W tym momencie włączył się do gry mój przyjaciel Chaos.
O tym, że nie mam przy sobie dowodu, przypomniałam sobie dopiero kiedy "pokój tłumaczy" był już zatrzaśnięty na głucho i nie było nikogo, kto mógłby mnie tam wpuścić z powrotem. Zatem telefon do ochrony; miły pan wysłuchał, zaprosił do siebie na recepcję, spisał (i chyba sprawdził dyskretnie z twarzy w bazie pracowników), wydał kartę tymczasową. Spacer z powrotem; karta pozwala mi tylko wejść do budynku, do oddziału ani do "pokoju tłumaczy" (gdzie czekał laptop, bagaż i wszystkie moje dokumenty) już nie. Biegusiem z powrotem na recepcję. Do trudniejszego przypadku został wezwany drugi pan ochroniarz, już nie tak miły, ale równie kompetentny; znalazły się "dyżurne" karty zakodowane na dostęp do właściwego oddziału (kwestia "pokoju tłumaczy" pozostała niestety zagadką). Kolejny spacer; tym razem nie weszłam nawet do budynku, bo "dyżurna" karta okazała się złamana w okolicy paska magnetycznego.
Trzeci z kolei pan ochroniarz wpuścił mnie wszędzie gdzie trzeba na swoją własną kartę, a potem postał nade mną aż spakuję manatki. Pilną robotę dokończyłam w kawiarni hotelu obok biura.
#pocojestbazadostępów #chaosgórą #bajzlukroczzamną
No comments:
Post a Comment