Monday, 16 December 2024

Bez metafor

Rzecz będzie o romantyzowaniu podległości, o czym wcześniej pisałam na przykładzie księżniczek i białych koni. Tym razem bez metafor.

Trzyma się nas jeszcze mocno XIX-wieczna legenda, według której miejsce niewiasty jest w domu, przy dzieciach i kuchni, a rolą mężczyzny jest na ten dom, dzieci i wsad do garnków zarobić. O ile tezy o nieprzydatności kobiet na rynku pracy stawiają już tylko najbardziej zabetonowani dziadersi w duecie z najsmutniejszymi piwniczakami, o tyle bajka "on się mną zajmie" wciąż jeszcze pałęta się po kobiecych główkach. 

W tej bajce niewiasta nie musi się kłopotać nauką, zdobywaniem zawodu, znalezieniem i utrzymaniem jak najlepszego stanowiska, wytargowaniem dobrej wypłaty. Niewieście jest ciepło i bezpiecznie w kręgu domowego ogniska; mężczyzna bierze na siebie trudy i brudy zewnętrznego świata, w zamian za co ma podany z uśmiechem dobry obiad na stole, czystą koszulę na krześle na rano, zadbane dziateczki i kwitnącą małżonkę, co cieszy jego oko i nie tylko. Małżonka oczywiście uznaje jego władzę mężowską, bo skoro on zdobywa środki, to musi mieć głos decydujący w sprawie tychże środków wydawania. Zresztą ona, pozostając w kręgu domowym, słabiej orientuje się w kredytach, lokatach, inwestycjach i innych trudnych, niekobiecych sprawach.

Długo tak mogę pierdolić.

Tylko przez ile lat dzieci faktycznie potrzebują matki na 100% i ile tych dzieci miewamy? Ile godzin dziennie można gotować obiad, prasować koszule i ścierać kurze w jednym mieszkaniu czy nawet domu? Ilu mężczyzn faktycznie chce brać na siebie ryzyko finansowe całej rodziny? Oraz nawet zakładając miłość, wierność i uczciwość małżeńską (czymkolwiek ona jest) aż po grób - komu tak naprawdę chce się utrzymywać do końca życia babinę, która dzieci dawno odchowała, a innych zajęć się nie ima, bo to przecież nie dla niej? A nawet jak pan mąż chciałby utrzymywać, to co jeśli wtem nie może, bo choroba czy redukcja, a w domu - zamiast odpoczynku wojownika - siedzi bluszczojemioła?

I tu się robi mniej romantycznie, bo taka baba domowa ma na rynku pracy start z pozycji 0 albo i -5, skoro przez lata "od pieca do proga" nabrała przekonania, że do niczego innego się nie nadaje, i nie ma choćby tupetu 19-latki bez zawodu, która byłaby gotowa nauczyć się wszystkiego. Pisma kobiece są pełne budujących opowieści, jak po rozwodzie czy owdowieniu niewiasty ogromnym wysiłkiem stają na nogi, odpasują fartuch i idą zdobywać świat. Prawdę rzekłszy - przy współczesnych realiach dzietności i rynku pracy wygląda to na heroiczne rozwiązywanie problemu, który się samej 20 lat wcześniej wygenerowało. 

To może już zmieńmy kanon bajek?

Ten uśmiech

Nie wiem czy to normalne, ale mam w życiu taki czas, kiedy sporo pieniędzy wpada i równie sporo wypada. Tu pensja, tam dorastające dzieci i życie na 3 domy. Tu dochody z najmu, tam spłacanie kredytu we franciszkach. Tu faktura za szkolenie, tam wyjazd w góry. Jak od czasu do czasu zrobi się w tym dziura, to od razu ma cztery cyfry i przez parę dni jest ... dziwnie.

Jednego z takich dni musiałam poprosić Księcia Pana o 200 zł w gotówce dla pani, która u nas sprząta, bo literalnie nie miałam tyle na koncie, z którego mogłabym wypłacić w bankomacie. Książę Pan akurat wypłacał na inny większy wydatek gotówkowy (nie pamiętam, może wymianę opon) i miał banknoty w szufladzie. Przyszłam, poprosiłam grzecznie o te 200 zł. Usłyszałam "Nooo, tak myślałem, że będziesz potrzebować", po czym - nieśpiesznie - wyjął dwa banknoty z szuflady i podał mi z uśmiechem. Takim... trochę pobłażliwym. Zupełnie, ale to zupełnie nieszkodliwym w sytuacji, kiedy za 3 dni wypłata, konto się zasili, 200 zł się do szuflady odda, a jak Księciu Panu zabraknie, to się mu oczywiście nie odmówi stosownej kwoty.

Ale.

Gdzie byłabym, gdyby nie ta pensja, najem i faktury? Kim byłby, gdybym prosiła codziennie o każdą kwotę na cokolwiek? Co mogłoby wyleźć z naprawdę przyzwoitego faceta, gdyby miał władzę absolutną? Czy uśmiech z pobłażliwego zrobiłby się lekceważący, a potem dalej? Nie wiem i nie chcę wiedzieć.

Drugą linię rozgrywek finansowych mam z ojcem. Jako sprawny i dobrze zorganizowany starszy pan z niemałą emeryturą udziela mi czasem pożyczek na kilka dni lub tygodni. Chwała mu za to, tylko każda pożyczka jest ubarwiona TYM uśmiechem i uwagą w rodzaju "...ale nie głodujecie tam?". Które to uwagi można mieć kompletnie w gdziesiu, kiedy się wie - i wie się, że on też wie - że bez pożyczki nikt by tu nie głodował, po prostu jakaś kurtka byłaby kupiona o tydzień później. I nie muszę dywagować, jak traktowałby mnie ojciec, gdybym faktycznie była finansowo zależna od niego, bo to przerabiałam w młodości i wiem.

Tak że żadne cnoty niewieście, żadna chwała macierzyństwa, żadna ugotowana zupa, uprana koszula ani wyszorowana na błysk podłoga nie zapewnia tyle szacunku u dziadów, co stan konta.

Monday, 9 December 2024

No weź

Nowy Wiedźmin bardzo dobry: klasa bardziej opowiadań (które uwielbiam) niż sagi (którą przeczytałam i wystarczy). Pomysł na - tyle mogę zaspoilować, bo pewnie już wszędzie czytaliście - młodego Geralta świetny, postać spójnie poprowadzona. Inne postacie też bardzo, bardzo. Poziom fanserwisu akceptowalny - nawiązania do tego, co już znamy, raczej uzasadnione (w zasadzie to uzasadniające, na przykład Geralt tak się starał przy strzydze w Wyzimie, ponieważ za młodu... itd.) niż autoplagiatowe (nie powiem, kogo mi młody Geralt przypomina, wspomnę tylko o chwiejnej równowadze między przypadkowym wkurwianiem a niezamierzonym zjednywaniem sobie ludzi). Wątek fechtunkowy kojarzy się nieuchronnie z jednym takim Revertem, ale muszę sprawdzić - może kryje się w tym jakaś powszechna floreciarska legenda, tylko ja się nie znam.

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5168033/rozdroze-krukow

A że i tak wolę trylogię husycką? No co zrobić.

https://esensja.pl/ksiazka/recenzje/tekst.html?id=12382


Sunday, 1 December 2024

Chujowe cytryny

"Biedne istoty" i "Kochanicę króla" obejrzałam w niewielkim odstępie i bardzo mi się te filmy zgrały. Choć fantastyczna barwność Lantimosa różni się mocno od historycznej opowieści Maïwenn, to bohaterki łączy - jak to nazwać, ratunku, panie Boy? - pogodna niemoralność. Dla Belli seks to zabawa, przejściowy sposób zarobkowania i eksploracja, dla Jeanne - zabawa, zarobek i budowanie pozycji w społeczeństwie. Potem Jeanne znajduje miłość, a Bella siebie, ale ja nie o tym. Żadna z nich nie jest grzesznicą, którą w końcu spotyka zasłużona kara. Żadna nie jest ofiarą, która marzy o uwolnieniu z opresji. Postacie łączy to, że wyciągają ile mogą z sytuacji, w której się znalazły, a ta sytuacja...

Ano właśnie.

Świat - poza domem-laboratorium Godwyna, gdzie została powołana do życia - miał Belli do zaoferowania głównie fiuta. Nie tylko w osobie kochanka czy klientów domu publicznego, ale też miłego narzeczonego (który oświadczył się chyba głównie po to, żeby Bellę legalnie posuwać, bo o więzi na tamtym etapie jej rozwoju trudno by mówić) czy prawowitego małżonka (który zrobił drugie podejście do rozmnażania, skoro tak sobie zaplanował, a niechęć żony była tylko przeszkodą do usunięcia). Świat nie proponował gry w szachy, ujeżdżania koni ani nauki kroju i szycia - świat chciał wyruchać. Bella wzięła ten świat za to, co jej podsunął.

Świat miał do zaproponowania biednej, ładnej Jeanne mniej więcej to samo. W pracy służącej czy guwernantki było tylko kwestią czasu, czy zechce ją zerżnąć pan, czy panicz (lub dwóch), a jej wybór to rżnięcie dobrowolne, możliwie mało obrzydliwe i najlepiej z kimś, kto pomógł jej wspinać się po społecznej drabinie. Świat nie oferował nauki ani bezpiecznej pracy, co więcej, osobę z jej pochodzeniem zostawiał dożywotnio w roli potencjalnej ofiary, z którą fiut stojący (pun intended) nieco wyżej w hierarchii mógł zrobić co chciał. Jeanne poszła ścieżką, na której to ona mogła chcieć - może nie wszystko, ale sporo.

Bez morału.

Starzy ludzie

Była taka sytuacja wakacyjna, że przy śniadaniu w pensjonacie znajomi zmawiali się na podjechanie autem do Janowa i wycieczkę na Śnieżnik, dzieciarnia miała iść wprost z pensjonatu do czeskiego schroniska, a ja się wahałam, do której grupy dołączyć. I kiedy pierworodna zapytała w końcu, co planuję, to powiedziałam, że chyba pojadę na Śnieżnik ze starymi ludźmi. Co usłyszawszy, znajoma nieco uniosła brwi i zapytała, gdzie ci starzy ludzie, to może też by ich zabrała.

Ostatecznie poszłam jednak tam gdzie dzieciaki, choć trochę inną trasą. Dotarłyśmy z pierworodną do schroniska, a tam spotkała mnie instant karma.

Kończyłyśmy otóż jedzenie, kiedy dotarła zasadnicza grupa, a w niej dwie młodsze, spragnione smażonego sera i kofoli. Poszłam do bufetu zamówić - w schronisku jest taki system, że podaje się numer stolika - a potem, jako że byłam już po jedzeniu, siadłam gdzieś indziej. Niezadługo do stolika przyszła kelnerka z dwoma talerzami i zapytała dla kogo; dzieciaki się zgłosiły, a kelnerka na to niepewnie: ...ale to taka starsza pani zamawiała?

Pierworodna to potem opowiedziała w pensjonacie starym ludziom, żeby się poczuli należycie pomszczeni.