Thursday, 29 December 2022
Regres
Wednesday, 28 December 2022
Patologie muszą sobie pomagać
Dworzec Główny we Wro. Na wózku siedzi lekko osmarkany pan menel w wielkiej, dziwnie zapiętej płaszczokurtce. Po mnie prześlizguje się obojętnym wzrokiem, za to konkubenta łapie za rękaw i coś prosząco mamrocze, wskazując na tę swoją kurtałę. Konkubent upewnia się, że chodzi o rozpięcie zamka, i zaczyna walczyć z zaciętym suwakiem. Po minucie-półtorej zmagań sukces, zamek rozpięty, pan menel uwolniony, dziękuje serdecznie.
Odchodzimy.
Żeby jakoś docenić wysiłek, komentuję: "Jednak co inżynier, to inżynier!" - na co konkubent odpowiada ponuro, oglądając swoje rękawiczki: "Przy dzieciach się nauczyłem."
Śubuk. Kontrowersje z odrobiną spoilerów
Dobry film, jak na polski - bardzo dobry. Świetna muzyka, niespieprzone aktorstwo, no i niecukierkowy Przemyśl w tle też robi swoje. Film z przekazem, acz nienachalnym... no właśnie. Jest parę - jak dla mnie - kontrowersyjnych motywów i to może nawet dobrze świadczy o filmie, że nie wszystko jest jednoznaczne?
Potencjalną kontrowersją jest początek historii, naprowadzający na schemat "autyzm to choroba dzieci niechcianych przez matki, urodzonych w stresie" itd. Akurat ta mina została jednak w filmie rozbrojona - jawnie, kiedy matka wyjaśnia sąsiadowi, że ten schemat jest już w psychologii obalony (sposób, w jaki to ujmuje - och!).
Kontrowersja główna to skupienie się matki na edukacji syna (szkoła integracyjna zamiast specjalnej). Chwała i szacunek, takie matki zmieniły polską edukację w tym względzie i pewnie mogłabym na tej laurce poprzestać, ale... "Ale" może dlatego, że oglądałam ten film kilkaset metrów w linii prostej od noclegowni Brata Alberta dla bezdomnych mężczyzn. Może dlatego, że ostatnio mignął mi gdzieś artykuł, jak bezdomni rekrutują się w dużej mierze z synów opiekuńczych matek, kiedy te matki umierają. A może po prostu pod koniec filmu pada wprost: "Jak on sobie poradzi beze mnie?" I pada to - nie spoilując - mniej więcej kiedy syn osiąga pełnoletniość. Późno. Wiadomo, że każdy film pokazuje wycinek historii, czy to prawdziwej, czy zmyślonej, czy z grubsza tylko opartej na faktach. Zabrakło mi w nim jednak choćby przelotnej sceny z nauką samodzielnego funkcjonowania. A jedyna rozmowa o przyszłości z dorosłym już synem to rozmowa jak z 7-latkiem.
(Nawiasem mówiąc, osoba z autyzmem - tak, jak jest zagrana w filmie - nie różni się szczególnie od co najmniej 10% osób pracujących np. w branży IT, co może jest uwagą bardzo niestosowną, a może tropem celowo podsuniętym w filmie?)
Kontrowersją poboczną jest, nazwijmy to, "powrót gliniarza" pod koniec filmu. Zastanawiam się, czy w zamyśle mamy odbierać ten wątek jak "ojojoj, wreszcie miała kobita szansę ułożyć sobie życie, a tu dupa, synek jak kula u nogi", czy też raczej "gość myślący tylko o sobie zawsze taki zostanie, krzyżyk mu na drogę"?
Sunday, 4 December 2022
I'd rather be a hammer than a nail
Moje nastoletnie dzieci w ponoć niezłym XII LO we Wrocławiu mają aktualnie nauczyciela fizyki, który nauczaniem fizyki zajmuje się o tyle, o ile, natomiast nie żałuje sobie uwag w rodzaju "dziewczyny też muszą nauczyć się wkładać" albo "idę z tobą do WC" - i w ramach świetnego żartu wychodzi za uczennicą z klasy, chuj wie po co eskortując ją kawałek drogi do toalety.
I tu refleksja oraz wspomnienie. LO to był czas, kiedy w podobnych okolicznościach doszłam do wniosku, że "I'd rather be a hammer..." i dla każdego werbalnego oblecha nauczyłam się wymyślać coś takiego, żeby to on oblał się pąsem. Oblechowie po jednym spąsowieniu zazwyczaj odpuszczają (*), bo dla nich zabawa kończy się w momencie, kiedy zabawka przestaje się wstydzić, a zabawka zdolna ich zawstydzić to już nie jest dobra zabawka.
...W ogólności myślę sobie, że sytuacja 1:1 z nauczycielem w pustym korytarzu, o ile nie ma kamer, stwarza tyle ciekawych możliwości - w najgorszym razie będzie słowo przeciw słowu, a w najlepszym "pan" "profesor" nie zechce się poskarżyć. You read me? 😉
...Tylko czy ja chcę, żeby moje dziewczyny stały się tak wulgarne i chamskie jak ja 🙁
(*) Nie mylić oblechów z predatorami. Na predatorów oczywiście nie pomogą żadne słowa, tylko ucieczka, w najgorszym razie walka i ucieczka.
Wednesday, 16 November 2022
Miłość i miłosierdzie
Czy nie byłoby miłosierniej nie znać rodziców swojej wielkiej miłości? I, na ten przykład, choć przez jakiś czas nie wiedzieć - nie widzieć - że przystojny, błyskotliwy facet będzie nieuchronnie zamieniał się w upierdliwego, zrzędliwego dziadygę?
Thursday, 20 October 2022
Nie automatyzujcie
Sunday, 16 October 2022
Jezus +10
Pomysł na opowiadanie
Piłat uniewinnia Jezusa, tylko każe mu się wynosić z Jerozolimy. Koledzy się cieszą, odstawiają go do mamusi do Nazaretu. No i się zaczyna - wszyscy naokoło mają podejście "spoko te twoje nauki, ale trzeba skończyć z chodzeniem po wioskach".
Ktoś się żeni. Ktoś musi wrócić do łowienia ryb, bo stary ojciec nie daje rady. Ktoś załatwia Jezusowi pracę u ziomka w stolarni...
Wednesday, 21 September 2022
Mały słowniczek z korpospicza na polski
Have a nice day - Pogadalim, wystarczy
Have a good afternoon - Zaraz wychodzę
Have a great weekend - Odpierdolże się wreszcie
Wednesday, 3 August 2022
Za mali na prawdę
Półrecenzja dedykowana jednemu dziecku, z którym mamy zbliżone wnioski (dziecko jeszcze bardziej krytyczne), oraz drugiemu dziecku, które uważa, że się czepiamy (więc staram się pokazać pozytywy).
"Za duży na bajki" - całkiem dobry polski film dla dzieci (lub "familijny") na Netfliksie. Bez drewnianego aktorstwa, dobry wizualnie, prawie bez dziur w fabule, z happy endem nie tak znów oczywistym i w ogóle bardzo dobrze się ogląda. Szacuneczek. Czego bym się przyczepiła?
Po pierwsze - niby nie idzie w łatwy a durny dydaktyzm "gry na komputerze be, rowerek cacy" i pokazuje (słusznie), że można być gwiazdą e-sportu i mieć też życie. Ale zabrakło mi choć przebitek z treningów zespołu, który się w końcu utworzył (nie spoiluję) - dłuższe sekwencje z gier byłyby pewnie tak nudne, jak stanie za plecami gracza, ale warto chociaż pokazać, że efekty w tej dziedzinie też wymagają pracy.
Po drugie - powtarzająca się scena z młodym człowiekiem szorującym kibel skłania do zastanowienia się, co muszą robić w WC raptem dwie osoby, żeby sprzęt ten wymagał tak częstego i dogłębnego mycia? Nieco bardziej realistycznie byłoby pokazać dzieciaka przy różnych pracach domowych. A po drugie i pół - jakim cudem bohater zdążał sprzątać, ćwiczyć na rowerze i robić zakupy przed wyjściem do szkoły? Jeśli chodził do niej na drugą zmianę, to we współczesnych realiach wymagałoby to jakiegoś fabularnego uzasadnienia. Niby nie taki typowy film polski, ale jednak bez szczelin w logice świata przedstawionego się nie obyło.
A po trzecie i najważniejsze - film porusza ważne tematy (choroba, śmierć, usamodzielnianie, tolerancja, odpowiedzialność), ale równocześnie jest ogromną apoteozą rodzinnego kłamstwa. Jak w powieściach Musierowicz: wszyscy łgają i niedopowiadają "dla dobra dziecka" i nawet gdy dziecko już się domyśla, już się zmierza z konsekwencjami - to łgają dalej, tylko z miną "domyśl się i spełniaj oczekiwania". Nie chciałabym tu bynajmniej wielkiego familijnego katharsis w stylu Hollywoodu, ale na litość, choć jedna uczciwa osoba? Może takie są realia w naszej ojczyźnie, może to typowe, że dorośli są za mali na prawdę, nawet gdy już wali po oczach; ale jeśli film ma być dla dzieci, to mógłby choć trochę pokazać, że tak być nie musi.
https://www.filmweb.pl/film/Za+du%C5%BCy+na+bajki-2022-10002949
Tuesday, 26 July 2022
Mały Czech
Narzędzie
Elektryfikacja
Ja: [kupuję Bachorowi dwa króliki]
Króliki: [gryzą kable]
Ja: [kupuję Bachorowi przedłużacz, żeby zreorganizować kable]
Bachor: [podpina przedłużacz, puszcza kabel po podłodze]
Książę Pan: Może damy kabel górą?
Bachor: Ee niee...
Króliki: [żrą kable jak pojebane]
Prąd z ogryzionego kabla: [kopie Bachora w rękę]
Bachor: O KURWA, PRĄD MNIE KOPNĄŁ!!!
Ja: [nakazuję odpiąć przedłużacz do czasu rozwiązania problemu]
Bachor: [żyje, ale unplugged]
Króliki: [też żyją, chyba kombinują co by tu jeszcze ogryźć]
Książę Pan: [klnie szpetnie, jedzie do hurtowni po peszle]
Cdn., jak mniemam 🙂
Too long before the mast
Po czym poznać, że za długo pracujesz w korpo:
Soon in your styleguide
Feminatywka (1)
Wstydliwe wyznanie, dlaczego nie ciągnie mnie do feminatywów: otóż w domu rodzinnym feminatywy były formą inwektyw, zwłaszcza w ustach ojca. Na przykład wybitny lekarz-kobieta to była "pani doktor", średnich lotów - "lekarka", a durne potorocze w białym fartuchu - "doktórka". Albo jak tenże ojciec chciał się pogardliwie wypowiedzieć o środowisku polskich ekologów, których rząd użył jako zasłony (nomen omen) dymnej do zamknięcia projektu Żarnowiec, to mówił o "biolożkach, które znają się lepiej na kopulacji żab niż na kopule bezpieczeństwa". A jak chciał dojechać matce, to nazywał ją "profesorką" (co było wisienką na torcie wieloletnich sporów, w których dowodził, zresztą skutecznie, że inżynier energetyk umie policzyć rzeczy z termodynamiki lepiej niż fizycy teoretycy).
Tuesday, 14 June 2022
Szczeniaczek do kopania
Kiedy prowadzę szkolenia z MT, jednym z ważnych etapów jest porównywanie dwóch-trzech silników i nauka wybierania, który bardziej pasuje do pary językowej i do tematyki. Żeby porównanie wypadło spektakularnie, przydaje się jedno MT wyraźnie słabsze od pozostałych. Do pewnego momentu używałam w tej roli silnika dostarczanego w Tradosie, ale dałam spokój - używanie czegoś tak słabego zniechęcało kursantów do MT w ogóle, a poza tym zakrawało na naśmiewanie się z SDL/RWS. Ostatnio w roli szczeniaczka do kopania występuje generyczne MT z Amazona (AWS).
Thursday, 9 June 2022
Prezentacja niejedno ma imię
Krótki rys pt. czym różnią się prezentacje konferencyjne producenta wiodącego CAT-a i producenta wiodącego softu do pisania dokumentacji.
Prezentacja producenta wiodącego CAT-a: wychodzą dobrze ubrane osoby o jakimś tam wyglądzie i z dużym zacięciem scenicznym opowiadają niesamowicie wybrandzlowane wizualnie korporacyjne prezentacje, z których wynika niewiele. Jeśli robią demo, to na mur-beton zaczyna się ono od założenia projektu.
Prezentacja producenta wiodącego softu do pisania dokumentacji: wychodzą nieziemsko przystojni developerzy w dżinsach i firmowych koszulkach polo o kompetencjach komunikacyjnych deski bukowej; na prezentacjach mają tylko punkty, a większość informacji pokazują w demo i są w nim tylko omawiane funkcje - z całą pewnością bez zakładania projektu.
Monday, 6 June 2022
Kocha, rucha, szanuje
Kiedy człowiek uzna, że stał się doskonały i spełniony, powinien się zabić
Czytałam Tokarczuk, kiedy dopiero zaczynało to być modne: "E.E.", "Prawiek..", "Prowadź swój pług...", w tym ostatnim doceniając koncept kryminalny kojarzący się z Christie. Nie podeszłam skutecznie ani do "Biegunów", ani do "Ksiąg Jakubowych".
No a teraz "Empuzjon": raczej w klimacie tych wcześniejszych rzeczy, a na pewno osadzony mocno w sudeckiej mitologii (i demonologii, jak to ujął u Sapkowskiego kot z Cheshire). Genialna książka o ludziach (co definiuje człowieka?), o sile przesądów, zarazków i miejscowych halucynogennych grzybków. Troszeczkę zabawa z narracją, czy też z narratorem (zgadywałam tę osobę inaczej). Niemal doskonała konstrukcja - jedna tylko scena wydała mi się zbędna, za to niedługo po niej następuje inna, arcmistrzowska (z niej cytat na początku), choć zastosowane w niej rozwiązanie jest niby ograne: pozornie największy buc okazuje się człowiekiem największego rozumu, serca i prawości (tyle można zdradzić bez szkody, bo buców w tej powieści na pęczki).
Mizogynizm sporej liczby bohaterów, o którym przeczytacie w każej recenzji czy streszczeniu, jest niby prawidłowo - historycznie i społecznie - osadzony w mieszczańskom-inteligenckim początku XX wieku, a podparty (i ustami bohaterów, i w posłowiu autorki) tekstami jeszcze starszych "myślicieli". Ale można odnieść wrażenie, że w dysputach z "Empuzjonu" czytamy niektórych swoich wujków, księży biskupów, całkiem współczesnych polityków czy - niestety - coponiektórych kolegów w naszym wieku...
A czy "Empuzjon" to powieść feministyczna? Hm. Mniej więcej w takim stopniu, w jakim wyrzucenie śmieci do kubła jest czynem patriotycznym!
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5014989/empuzjon
Monday, 23 May 2022
Żartowałem
Wiecie, czym różni się żart od gówna? Gówno ma zawsze zwrot w dół. Tak że jeśli jest w Waszym otoczeniu osoba, której żarty są zawsze dołujące, to /dev/szambo.
Thursday, 19 May 2022
Męskie klimakterium
Straszna rzecz, kiedy pisarze genderu męskiego przekraczają smugę cienia. Trzema słowami: demon w piździe. Zjawisko zauważone już dawno, dawno temu przypomniało mi się po lekturze "Demonomachii" Marka Krajewskiego. Kupuję jego kryminały nałogowo i choć konstrukcją intrygi nie zawsze dorównywał Christie, to czytałam je z przyjemnością (o ile można tak mówić o książkach ze sporą dozą mroków i obrzydliwości, ale - jak mawia panna Marple - taka jest natura ludzka). Ciekawe tło, postacie, motywacje i zawiłości ludzkich dusz. Tymczasem w "Demonomachii" mamy co prawda udokumentowaną manifestację zła, ale to zło jest hm... zabawnie zlokalizowane. Lekko spoilując: opętanie przez demona przejawia się w zasadzie na jeden sposób: uprawianiem seksu. Bez ślubu, dla przyjemności, intensywnie, bezwstydnie, czasem - o zgrozo - baba z babą! Co jeszcze ten demon robi? Kradnie, morduje, miesza w księgach rachunkowych, wysadza sławojki? Nie - demon prowokuje ludzi do seksu. ZGROZA.
O ile pod względem tła historycznego Krajewski trzyma poziom, o tyle intrygą spikował gdzieś w okolice opowiadań Piekary, tych z inkwizytorem, gdzie historie z niezłym potencjałem kryminalno-tajemniczym są ucinane jak łopatą: demon. Wszedł przez ścianę, wyszedł oknem, bilokował, niepotrzebne skreślić. Daemon flat ubi vult.
Wracając zaś do wątku męskiego rozczarowania, hm, światem - "Demonomachia" przywodzi na myśl "Statek" Łysiaka, który popełnił nie tylko autoplagiat względem genialnego "Fletu z mandragory", ale przede wszystkim smętne przejście od krytycznej fascynacji kobietami, uzasadnionej we "Flecie..." Hass-Liebe, do jawnej antykobiecości - do tego stopnia, że [spoiler] uratowane w ostatniej scenie "Fletu" dziecko mogło jeszcze być dziewczynką, ale w "Statku" to już koniecznie chłopiec. Bo demony mieszkają #wieciegdzie i najlepiej je likwidować do ostatniej...niego, panie kolego :)
Patron inceli i homofobów
Usłyszałam ostatnio taki eksperyment teologiczno-socjologiczny: wyrzucić z Nowego Testamentu wszystko, co napisał święty (?) Paweł. No bo tak: homoseksualizm niedobrze? Paweł, w Ewangeliach ani słowa o tym nie znajdziesz. Kobiety cicho i przy mężu? Paweł, w Ewangeliach też nic, a nawet poniekąd odwrotnie. Bez Pawła widać nieco inne chrześcijaństwo, być może takie, jakie być miało?
Jedna z możliwych teorii, jakie do tego można dorobić, to że Paweł był żydowskim Wallenrodem/Sztirlicem/Hansem Klossem, który miał wkraść się do tej nowej sekty i rozwalić ją od środka. Jak mu to wyszło?
Wednesday, 4 May 2022
Po kim mam te skłonności
Jeśli lubisz moje notatki - zobacz, po kim to odziedziczyłam (w 50%, matka też nieźle pisała).
Jeśli nie lubisz - zobacz, po kim skłonność do grafomanii, nawiasów i wpieprzania 170 wątków naraz.
Poniższy tekst to wspomnienie mego ojca o niedawno zmarłym koledze ze studiów.
Jurek – takiego pamiętam.
W Wielką Sobotę rano, na Facebuku, znalazłem wpis Rafała Pisowicza, informujący o tym, że w Wielki Piątek wieczorem zmarł jego ojciec - Jerzy Pisowicz. Tą sama drogą zareagowałem „wieczne odpoczywanie racz Mu dać Panie” i tym sposobem upewniłem się, że o naszego Jurka chodzi.
Jurka pochowaliśmy we czwartek, 21 kwietnia 2022 na cmentarzu przy ulicy Krasickiego w Bielsku-Białej, po mszy żałobnej o godzinie 15.30 w kościele Chrystusa Króla – dzielnica Leszczyny.
Z Jurkiem przeszedłem całe studia, tj.: 1955 – 1961, Wydział Mechaniczno-Energetyczny Politechniki Śląskiej w Gliwicach, a i potem byliśmy w kontakcie o różnym charakterze, różnym nasileniu, w różnym czasie. Janek Surówka namówił mnie do napisania kilku słów wspomnień o Jurku. Namowie uległem, bo jest to przecież również sposobność do tego by sobie samemu uporządkować i utrwalić to co po głowie się kłębi. Usiadłem i piszę, ale zastrzegam – piszę nie to co i jak było, ale to jak ja pamiętam co i jak było.
Tak się złożyło, że przez 5 lat „akademika” mieszkaliśmy razem w pokoju: przez pierwszy rok na ul. Katowickiej, tuż obok ówczesnego boiska Piasta Gliwice. Ten akademik, to taki barak, wprawdzie piętrowy, ale barak z zimną wodą i piecami węglowymi. Wtedy, w roku 1955, pierwszy rok wyjątkowo rozpoczynał studia 1-go września (pomyłki nie ma). Administracja Uczelni była na tyle tym zaskoczona, że wyposażenie akademika nie było kompletne. Łóżka były, ale bez materacy i pościeli – przez kilka dni spaliśmy na posłaniu tekturowym (styropianu wtedy jeszcze nie było) i pod płaszczami. Ale fajnie było.
Potem, przez cztery lata mieliśmy jeszcze lepiej w nowo wybudowanym akademiku przy ulicy Łużyckiej 30. Mieszkaliśmy już do końca studiów niezmienną czwórką (Edek, Jurek, Władek i ja) na trzecim piętrze, w pokoju albo 302, albo 322 (nie pamiętam), zaprojektowanym na trzy osoby – na co wskazywała liczba segmentów szafy na ubrania. Ale taki to był wtedy standard: pięciu w „czwórce”, czterech w „trójce” i dwóch w „jedynce” – i fajnie było.
W pokoju dwa piętrowe łóżka: ja nad Edziem, z wygodnym i odpowiedzialnym dostępem do wyłącznika światła, natomiast Władek nad Jurkiem, też z wygodnym i odpowiedzialnym dostępem do potencjometru głośnika, powszechnie w kraju kołchoźnikiem zwanym, co w naszym wypadku, po roku 1956, nie miało zupełnie zastosowania i byłoby wysoce niesprawiedliwe. Bo my mieliśmy radiowęzeł na trzy nasze akademiki: żeński, nasz i budowlańców. Za technikę radiowęzła odpowiadał nasz kolega mechanik-energetyk Stasio Widajewicz, a głos, dla mnie fantastycznie urzekający, to nie kto inny jak Mariusz Walter!
Pomimo tych tylko trzech segmentów w szafie ubraniowej, konfliktów żadnych w pokoju nie notowaliśmy. O 23-iej „koniec nauki” i gasimy światło, no chyba że jakaś impreza! Trochę na wyrost napisałem „żadnych”, bo był jeszcze potencjometr głośnika. Władek, wobec braku budzików (komórek też nikt jeszcze nie miał) i w trosce o punktualne nasze stawianie się na wykłady czy ćwiczenia, nie wyłączał głośnika do zera. Ten, o piątej rano, raczył nas porannym sygnałem Radia Katowice – takie namolne i uparte walenie młotem w kowadło. Można to było przeżyć, ale nie Jurek. Na pół (albo i mniej) przytomny carapkał się w stronę głośnika, chwytał za przewód i skutecznie zrywał naszą łączność z Katowicami, którą to łączność Władek w ciągu dnia pieczołowicie odtwarzał.
W zajęciach uczestniczyliśmy solidnie i dosyć sumiennie, aczkolwiek z różną intensywnością i w różnym wymiarze, poświęcaliśmy się nauce poza zajęciami. Jurek najmniej, on nie musiał, on i tak wszystko dobrze rozumiał, może nie wszystko wiedział, ale dobrze czuł i rozumiał i nie stronił tym swoim rozumieniem ciepła, przepływów czy neutronów dzielić się z zainteresowanymi. Robił to z dużą życzliwością. Ja byłem dosyć namolnym jego klientem i wyszło mi to na dobre.
I tak to zgodnie, wesoło, interesująco i pożytecznie przeżyliśmy sobie do dyplomu uzyskanego w dniu 14 kwietnia 1961 roku, na podstawie pracy pt.: <<Projekt reaktora naukowo-badawczego „Teresa” o strumieniu neutronów termicznych 1013 n/cm2sec>>, ocenionej na „bardzo doby (5)”. Jasio robił fizykę, Władek T. ciepło, Jurek automatykę Władek M. osłony a ja konstrukcję – wymieniam w kolejności „wagi” danej działki dla poprawnego i terminowego zamknięcia projektu.
Studia to nie tylko semestry, to również wakacje i wakacyjne praktyki studenckie. Jurkowi zawdzięczam: Beskid Śląski i Orlą Perć, pierwszomajową przygodę na Babiej Górze i mało udany debiut narciarski na Szyndzielni. Zasługa Jurka to „debiut”, moja to „mało udany”. Trochę żeglowaliśmy razem po Mazurach, ale też byliśmy razem na ośmiotygodniowej praktyce w Elektrowni Stalowa Wola. Zapamiętałem z tej praktyki dwie ciekawostki. Pierwsza to technika. Widzimy, że ponad miarę rośnie temperatura pary przegrzanej w prawym ciągu kotła. Operator kotła pyta nas praktykantów – przyszłych inżynierów: „co się dzieje?” Wobec braku naszej odpowiedzi operator wyjaśnia nam: „w lewym ciągu kotła rozszczelnił się przegrzewacz, wypływająca para blokuje przepływ spalin, a te, znajdując ujście poprzez prawy ciąg kotła, płynąc w nadmiarze, tj. ze zwiększona prędkością, przekazują parze więcej ciepła, stąd podniesienie temperatury pary co niebawem doprowadzi do zniszczenia przegrzewacza w prawym ciągu”. Niebawem byliśmy świadkami tego zdarzenia. Dla takiej nauki warto było praktykować przez osiem tygodni w Stalowej Woli. Druga ciekawostka to socjal. Mieszkaliśmy w budynku dyrekcji, kolacje jedliśmy wspólnie i „na sucho”: na ogół chleb z masłem czy serkiem topionym. Jurek źle znosił to „na sucho” i podczas konsumpcji prosił: „kułwa, nie jedz” i pędził na maszynownię, bo tam był „kawociąg”. Wtedy ujawniły się dwie Jurka słabostki: 1) nie jadał „na sucho”, 2) niewyraźnie wymawiał „r”.
Po studiach trafiliśmy obaj do Instytutu Fizyki Jądrowej w Krakowie, by tam realizować naszą dyplomową „Teresę”. Realizacja polegała na studiowaniu dokumentacji technicznej pierwowzoru: reaktora IRT2000 z Instytutu Kurczatowa w Moskwie oraz na udziale w pracach Miastoprojektu Kraków – przyszłego generalnego projektanta tej inwestycji. Z różnych powodów, głównie ekonomicznych, w pracach tych przeżywaliśmy różne przerwy. W przerwach zajmowaliśmy się modnymi wówczas, omnipotentnymi – jak się wydawało – zastosowaniami radioizotopów. My podjęliśmy próbę zastosowania „atomów znaczonych dla badania przepływu gazu w kanale między łopatkowym wentylatorów”. Inspiracja wypłynęła z Olkuskiej Fabryki Wentylatorów, Jurek wykombinował radioaktywny gaz HBr*, tworzony on line w reakcji KBr* i H2SO4. Skończyło się na aktywowaniu w reaktorze EWA nieaktywnej soli KBr do KBr* oraz na dziurach w chałatach z powodu H2SO4. Wszyscy w Instytucie pracowali wtedy w białych chałatach.
Po paru latach tułania się po Krakowie, życie zmusiło Jurka do powrotu do Bielska-Białej; ja zostałem w Krakowie i chłonąłem wielkomiejskie życie pod kierunkiem mego szkolnego kolegi z Przemyśla.
Katyń. Wiemy, że pod tym hasłem, jeszcze podczas studiów, Jurek szukał śladów swego ojca – oficera Wojska Polskiego, który zniknął z Jego życia już w 1939 roku. Kilkanaście lat temu zadzwonił podniecony, że wie gdzie jest ślad – Charków, a wcześniej obóz w Starobielsku. Chciał pojechać, ale miał obiekcje. Andrii Bondarenko pomógł. Jurek z Rafałem polecieli do Charkowa, byli na Piatichatkach przy tablicy pamiątkowej „kpt. Tadeusz Pisowicz”.
(Miesiąc temu Andrii wraz z żoną, młodszą córka i jej teściową, po czterech dniach przedzierania się z Charkowa do Rumunii, jechał do swojej starszej córki do Holandii.)
Minęły następne lata, z ich doświadczeniami życiowymi i zawodowymi. Zupełnie przypadkowo spotkaliśmy się na plaży w Łebie; mogłem mu wtedy podziękować za sugestię podjęcia pracy we wrocławskim IASE. Jurek był już dobrze ustabilizowany w energetyce, konkretnie w ciepłownictwie, i sądzę, że w tej branży czuł się dobrze. Dobrze służył klientom przedsiębiorstwa, którym współkierował. Do mnie przynajmniej żadne skargi od mieszkańców Bielska nie dotarły. Nie dziwię się, przecież ciepło znał i rozumiał, podobnie hydraulikę, a rynkowe reguły przez Balcerowicza wprowadzone nie stanowiły dla Jurka żadnego problemu. Została jeszcze przyzwoitość, a tej Jurek nigdy nie uchybił.
Ktoś mi mówił, że podczas któregoś z naszych koleżeńskich spotkań w formule „1954 i 1955”, Jurek, zabawiając towarzystwo, opowiadał o naszej studenckiej sytuacji materialnej. Mówił, że gdy mu brakło, to „pożyczał od Andrzeja, bo on zawsze był przy forsie, ale zawsze mu oddawałem”. Nie wykluczam, że tak było – nie pamiętam, ale też nie wykluczam, że tak mogło tak być. Tym bardziej nie wykluczam, że ktoś ze słuchających tej opowieści dodał podobno: „był przy forsie, bo jego finansowała Gmina Żydowska”.
Przy tych różnych niepewnościach, lukami w pamięci spowodowanymi, jedno jest pewne: Profesor Bartoszewski byłby zadowolony, bo Jurek był przyzwoity!
Wrocław, 26.04.22. Andrzej Nawrocki
Wednesday, 27 April 2022
Mantra
Wołyń vs. polsko-katolicki kolonializm? Gorszy był Bandera czy Piłsudski?
Tak, to ciekawe kwestie historyczne, o których chętnie porozmawiamy z braćmi i siostrami z Ukrainy. Na popijawie po wycofaniu się wojsk rosyjskich z .ua albo chociaż z okazji pogrzebu Putina.
Monday, 25 April 2022
Historia to jeszcze nie feminizm
Kiedy zobaczyłam coś takiego na kursie, nie wytrzymałam i skomentowałam pierwsze zdanie:
Please notice that the % domination of white male programmers / IT specialists is not an "ever since" situation but rather a trend started in the 80s. Back in the 70s the % of female IT workers was significant, both in Europe and in the US.
W sumie kurs OSS nie wymaga objaśniania, że ludzie są równi. Ale jak już prowadzący w to wchodzi, to niech nie tworzy fałszywego obrazu. Ze slajdu można wyczytać, że dopiero wczoraj światli mężowie wpuścili kobiety do IT, bo przedtem to tylko Lovelace i Hopper, a reszta niewiast siedziała i wyszywała...
Saturday, 16 April 2022
Na Głównym
Postanowiłam spisać historie z wolontariatu na Głównym we Wro, póki pamiętam, ale tylko te pozytywne (bo świat i tak się zrobił mroczny).
Przepustka
Pomagałam kupić bilety do Niemiec jednemu panu z rodziną. W drodze do kasy pan zagaja: No i tak... Zakład pracy cały porozwalany, tylko przepustka została. I wyciąga przepustkę. Do zakładu. ANTONOWA. Robię Ooooo, na co pan pokazuje trochę zdjęć w telefonie. Potem stoimy w kolejce po bilety, a pan pokazuje na strop hali Głównego i mówi: o, we Mrji to akurat tak wysoko było. Robię OOOOO. Pan dodaje: Jak stała, to graliśmy w niej z chłopakami w piłkę.
Misza-Wołodia
Przyjechała z Charkowa zmęczona, ale dość pogodna pani z lekko nadaktywnym 8-letnim synkiem Aloszą, w drodze do Czech. Pani miała plecak, Alosza miał plecak, oprócz tego torba z rzeczami i torba z jedzeniem. Alosza poruszał się w trybie Diabła Tasmańskiego, więc - mając akurat trochę wolnego - pomagałam pani przejść przez sprawdzanie połączeń, kasę biletową, SIM-y, toaletę i punkt żywieniowy bez zgubienia potomka. Już na pierwszym etapie inny wolontariusz, w najlepszej wierze, obdarował Aloszę cirka 40-centymetrowym pluszowym niedźwiedziem. Zobaczyłam rozpacz w oczach pogodnej pani, ale było za późno: Aloszka nazwał pluszaka Wołodia i stanowczo zażądał zabrania w dalszą drogę. Na wszystkich kolejnych etapach przez dworzec (dziecko, plecak, plecak, torba, torba, pluszak) powtarzał się dialog (dla niegoworiaszczych: w rosyjskim "miś" i "Michałek" to to samo słowo "m|Misza"):
Mama: Alosz! Wozmi miszu!
Alosza: Mam! Eto nie Misza, eto Wołodia!!!
York w stresie
Najciekawszym bodaj zadaniem było znalezienie magazynie w ciągu 10 minut (tyle zostało do odjazdu pociągu) mokrej karmy dla yorka, ale nie z kurczakiem, bo uczulony.
York przywieziony z głębi Ukrainy odmawiał (zapewne z powodu stresu) jedzenia karmy suchej. Właścicielce został do przejechania już tylko jeden etap po Polsce, no i szkoda by było, żeby zwierzak nie przetrzymał... Opuściła Wrocław z psem, trzema saszetkami i dwoma puszkami, więc mam nadzieję, że york dał radę.
Gdzie jest ładnie?
Jednym z przyjemniejszych pytań było: gdzie jest u was najładniej? Kilka razy osoby, które miały pół dnia czekać na pociąg, postanowiły zrobić spacer po Wrocławiu i zobaczyć Rynek tudzież Ostrów Tumski. Kiedy pokazałam im trasę i tramwaje, w rewanżu zapraszały zwiedzić Kijów/Charków/Mariupol. Jak posprzątamy... <3
Daj wędkę...
Może miałam takie szczęście, ale wszystkie dotąd spotkanie na dworcu osoby prosiły wolontariuszy o absolutne minimum tego, co im niezbędne. Kiedy dostały bezpłatne bilety / kartę SIM / miejsce do przenocowania / informację dokąd po PESEL / talerz zupy czy kubek kawy, uprzejmie dziękowały i mówiły, że dalej poradzą sobie same.
...a dostaniesz gitarę
Pewien pan ze Lwowa, w drodze do Bolesławca, oddał mi nową, miesiąc temu kupioną gitarę i stanowczo potwierdził, że nie będzie chciał jej z powrotem.
Co to jest???
Jedna pani poprosiła mnie o pomoc, bo owszem dostała darmową polską kartę SIM, ale nie umiała jej włożyć w telefon. Popatrzyłam na telefon i o matko, co to jest, gdzie go się w ogóle otwiera? Pani uśmiechnęła się przepraszająco ("zawsze syn to robił"), więc powlokłam ją do kantorka Teletorium. Odczekałyśmy chwilę w kolejce, potem wyjaśniłam panu serwisantowi problem, pani podała telefon i SIM-a, pan wziął telefon i... "Co to jest???"
Ale w końcu otworzył i wymienił.
Do burzówki!
O ile dworzec PKP jest - a piszę to w drugim miesiącu wojny i migracji - ogarnięty niesamowicie (tablice w 95% wyświetlają wszystko włącznie z pociągami specjalnymi, toalety są darmowe i czyste, kasy całodobowo robią co mogą mimo bariery językowej, informacja takoż, SOK i policja współpracują z wolontariuszami i pomagają uchodźcom), o tyle dworzec autobusowy po drugiej stronie ulicy to inny świat. Na tablicach odjazdów są niektóre linie, innych nie ma w ogóle, jeszcze inne pojawiają się tylko z nazwą przewoźnika - kierunek trzeba sobie wysłuchać z megafonu (Na stanowisko 8 podstawia się autobus numer 10. Na stanowisko 8 podstawia się autobus numer 10, kurs do DiGHHHHrfu). Nadmienię, że chodzi o tablice elektroniczne, a nie ryte w kamieniu. Toalety są na żeton, żeton za 2 zł w kasie, chyba że jesteś uchodźcą, to dostaniesz na paszport, ale tylko do 22. Albowiem po 22 na dworcu nie działa NIC poza jednym panem ochroniarzem, którego szczerze podziwiam: udziela informacji, otwiera WC (tylko dla niepełnosprawnych i matek z dziećmi), pilnuje porządku na ile może. I nie jest to kwestia migracji ani wojny, bo jest tam tak samo od paru lat, tylko teraz bardziej rzuca się w oczy.
A zatem, kiedy znaleźliśmy się z trojgiem młodych wolontariuszy jako obsługa punktu dla uchodźców, to pojawił się dylemat, gdzie wylewać resztki herbaty i kawy: stać w kolejce po żeton i bez sensu blokować kasę tudzież WC czy do burzówki przed Wroclavią? Wygrała opcja 2, a procedura sprawdziła się przy sprzątaniu "wydawki" i usuwaniu butelek z niedopitą wodą. Do burzówki. XIX wiek dzwonił i prosił pozdrowić stolicę Dolnego Śląska!
Wednesday, 23 March 2022
Birth country is not a choice
Przeczytane na LinkedIn:
Monday, 28 February 2022
Уважаемый Сергей Васильевич
Tekst poszedł 28/02/2022 na FB Siergieja Łukianienki. 01/03/2022, zgodnie z przewidywaniem, Siergiej Wasiliewicz wyrzucił Ewę ze znajomych, a mnie zablokował. Zaszczycił mnie jednak przy tym komentarzem, który wklejam na końcu. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się, że Wielki Pisarz w ogóle zechce zauważyć i cokolwiek odpowie.
Z kronikarskiego obowiązku dodam, że tekst na rybkę pisał za mnie Yandex Perevodchik, a potem postedytowałam w Wordzie z rosyjską klawiaturą online. Job jewo duszu, jak mi trudno pisać cyrylicą!
Уважаемый Сергей Васильевич, позвольте мне сказать Вам пару
слов, пока Вы не заперлись в своем интернет-бункере 🙂
Прежде чем я напишу что-нибудь про меня, я должнa сказать это: мне ужасно жаль
Русских ребят, которые гибнут на Украине черт знает за что. По возрасту это
дети моих друзей из песочницы: в 1977-79 годах я ходила в детсад Незабудкa в
Дубне под Москвой (родители поехали туда по контракту заниматься ядерной
физикой и взяли меня с собой). Россия - страна, где я узнала две лучшие (не
считая секса) вещи в жизни: плавать и ходить на лыжах.
С Вашей литературой познакомила меня Ewa Skórska,
которой я (как инженер-компьютерщик) немножко помогала отредактировать второе
издание перевода Ваших книг с мотивом Глубины, о чем мы рассказывали на
конференции переводчиков в Варшаве в 2017 году (пожалуйста, попробуйте
text-to-speech, а потом Яндекс Переводчик - лучший в мире машинный переводчик
для русского, которому Google мог бы всего чистить GPU). Я читала много других
Ваших произведений в переводе Евы и считаю Вас замечательным писателем.
https://youtu.be/SiGrBPhacmo
Но я считаю тоже, что артист имеет право быть глупым. В наибольшей степени это
относится, конечно, к художникам и музыкантам: например, Вы смотрите на
изображение и плачете от восторга, но как поговорить с художником - он дурак.
Или артистка у рояля богиня, а если она встанет и заговорит, то, к сожалению, полная
идиотка.
Право на глупость предоставляется писателям, разумеется, в гораздо меньшей
степени. Если бы на одной странице Вашего произведения входило в Глубину с
компьютера, а на другой - из холодильника, то это не читалось бы хорошо, да не
в 2000 (сейчас, в эпоху интернета вещей, это было бы даже приемлемо - примите
эту идею в подарок!). Вы пишете охуительно хорошо!
При этом Вы в полной мере пользуетесь своим правом на глупость в оценке
политической ситуации в Украине и России. Скажу так: российская империя никому,
кроме русских империалистов, не нужна, и дай Бог, чтобы идея ее восстановления
пошла побыстрее нахуй. Я из Польши, не очень сильной страны, которая уже
несколько сот лет ебется с Русскими как бабушка с телевизором; вы несколько раз
вторгались к нам, и никогда не было чему радоваться. Однажды, правда, наш
король хорошо трахнул вашу царицу, но потом отдал ей почти полстраны в подарок.
Слишком дорого. Поэтому мы здесь, в Центральной Европе, предпочитаем иметь за
соседа Украину, даже "under construction", чем Великую Русь в
нескольких цветах. Поэтому, хоть мне и жаль русских мальчишек, погибающих в
Украине, я бы сама насыпала им семечек в карманы 🙁
Это может быть трудно для Вас понять, что идея империи, однако, может быть не
самой хорошей, да как психиатр, наверное, лучше меня знаете механизмы защиты,
которые затрудняют принятие неудобной правды. Например, Золотая Орда долго не
могла принять к сведению, что какие-то Русские хотели бы иметь свое
государство, но Вы помните из школы: в конце концов, они все-таки поняли.
Британия тоже несколько сотен лет не понимала, что Ирландия может быть
отдельной страной, но и каким-то образом эти знания освоили (с семтексом в жопе
и томиганом за ушами, но освоили). А теперь, Сергей Васильевич, пришло время
Русским понять, что Украина - отдельная страна и что лучше будет с этой страной
торговать, чем ее оккупировать. Я понимаю, что Вы хотите подбодрить своих
ребят, но это пустая трата времени: они играют в дерьмо.
В дальнейшем лучше всего на вашей войне с Украиной выйдет Китай. С тех пор, как
Россия присоединила Сибирь, Ваша экономика стоит на продажи того, что в Сибири
можно выкопать, срубить, словить или поймать. Китай спокойно ждет, когда Европа
перестанет покупать российский газ и другое сырье - тогда Китай сможет купить
все это дешевле. Я думаю, что господство Китая в мире наступит еще при нашей
жизни, а Россия мчится как дура с Америкой в ускорении этого процесса. И зачем?
Odpowiedź Siergieja Łukianienki:
Уважаемая Марта! Вы вынудили меня убрать из друзей Еву,
что мне было очень грустно сделать. А теперь потоком своего безумия
пытаетесь испортить мое традиционно хорошее отношение к полякам. Поэтому
я просто поставлю вас в бан, а выброс ваших эмоций оставлю на всеобщее
обозрение. Как говорил царь Петр - "чтоб дурь каждого была видна".
Monday, 24 January 2022
Life is short, just don't
Szanowni, nie róbcie już tego. Nie umawiajcie się ze mną, żeby odwołać. Nie piszcie, że chcecie wpaść na kawę, żeby przestać się odzywać po piątej próbie przełożenia. Nie planujcie przyjazdu, żeby najpierw skrócić go trzy razy, a potem zrezygnować. Nie flirtujcie, żeby za chwilę zasłonić się wyciągniętą z kąta, na podobieństwo zardzewiałego pasa cnoty, szanowną małżonką. Jeśli odpowiadam na Wasze wołanie "niech ktoś ze mną wyjdzie na miasto", to odpowiedzcie wprost "ale nie ty", zamiast kluczyć i mnożyć trudności.
Wam być może chodziło o sam proces planowania, o sprawdzenie, że komuś na Was jeszcze zależy, o nakarmienie ego albo tam nie wiem o co jeszcze, a ja to zawsze biorę serio. Podobno taka dosłowność to cecha ludzi z Aspergerem - nie wiem i nie będę się dla Was diagnozować ani zmieniać. Raczej będę coraz bardziej nieprzyjemna z każdym kolejnym z(a)wodem z Waszej strony. I jakoś zupełnie się nie boję, że przestaniecie się (ze) mną bawić, jeśli to ma tak wyglądać :)
(I straszliwie się cieszę z tych wszystkich osób, co tego nie robią).
Monday, 10 January 2022
She's all muddy now!
Rzecz działa się latem 2002 w Irlandii. Z trzema dżentelmenami byłam na wyjeździe, który rozpoczął się od zakupów w Dublinie przy ulicy, nazwy nie wspomnę, gdzie po jednej stronie były najlepsze sklepy muzyczne - tam zostały kupione flażolety, nagrania, nuty i inne ważne rzeczy - a po drugiej sexshopy, gdzie wybraliśmy dla innego dżentelmena typowy-prezent-z-Irlandii opisany na opakowaniu jako "inflatable bonking sheep" (wyguglajcie sobie). I tak się jakoś stało, że wątek RUCHANIA OWIEC stał się leitmotivem dwutygodniowej wycieczki, co może nie pozostawać bez związku z faktem, że jeden z obecnych tam dżentelmenów jest rodowitym góralem spod Zakopanego i zna absolutnie wszystkie dowcipy na ten temat.
A teraz przenieśmy się jakieś 10 dni później do Black Valley, doliny obłędnie pięknej, ponurej i odludnej. Akurat nie padało, więc poszliśmy na dłuższą wycieczkę, taką bardziej dróżkami niż w góry. No i idziemy między łąkami, aż tu patrzymy, a w rowie szamoce się spora owca, która najwyraźniej utknęła w czasie ucieczki z pastwiska. Naokoło nikogo, ani ludzi, ani zabudowań. Głupio byłoby tak zwierzę zostawić - zdechnie z głodu czy z wyczerpania albo sobie coś połamie w tym rowie. Koledzy potraktowali sprawę poważnie i wzięli się wyciągać bydlę, co nie było proste, bo owca była dorodna, spanikowana i wierzgająca, a rów głęboki i pełen błotnistej wody. Było dużo szarpaniny i kurwowania, jakaś dźwignia z drąga też była w robocie, ale w końcu się udało! Owcę wyciągnęli i przepchnęli przez ogrodzenie na pastwisko, gdzie podreptała, na oko cała i zdrowa, i dość obojętnie wzięła się do skubania trawy.
I wtedy nadjechał jakimś gruchotem owczarz - taki klimatyczny irlandzki dziadek w kaszkiecie i gumofilcach. Zmierzył wzrokiem wygięte ogrodzenie, sponiewieraną owcę, moich równie ubłoconych, nieco zdyszanych kolegów i powiedział z przyganą w głosie: She's all muddy now! ALL MUDDY!!!
Pewna wizja niemal zmaterializowała się w powietrzu nad łąkami Black Valley, a koledzy poczuli się skarceni.
Thursday, 6 January 2022
Jak być dziewczyną
Jak być dziewczyną? Zbiegły mi się na półce dwie książki o nastolatkach z niezamożnych, wielodzietnych rodzin - "Panna Nikt" Tomka Tryzny i i "Dziewczyna, którą nigdy nie byłam" Caitlin Moran. Zatem można dorastać trudno, erotycznie i tragicznie albo trudno, erotycznie i wesoło. Na szczęście bliżej mi do bohaterki Moran, co łatwo poznać po tym, że żyję. A czy może być łatwo? - Tego nie wiem.
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/157028/panna-nikt
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/296687/dziewczyna-ktora-nigdy-nie-bylam
Regulamin templariuszy
Pamiętacie, jak Eco w "Wahadle Foucaulta" zastanawia się nad regulaminem templariuszy - że skoro zakazuje się kląć, zadawać z kobietami niewiernych albo jeździć we dwóch na jednym koniu, to nie dlatego, że nikt tego nie robił, tylko właśnie dlatego, że działo się to nagminnie? Odlegle - acz rzeczowo - kojarzy mi się to z lansowanymi od czasu do czasu wzorcami "tradycyjnej rodziny": XIX-XX-wieczne niemieckie lokowanie kobiet w rejonie "Kinder, Küche, Kirche"; promowanie idealnych pań domu w USA lat 50-tych; wreszcie współczesne TradWives i ziomeczkowie, którzy ich spektakularnie poszukują.
Otóż: gdyby te wzorce opisywały coś powszechnego, to najprawdopodobniej w ogóle nie byłoby warto o nich tak trąbić. Za każdym razem, myślę, przebiły się do powszechnego przekazu dlatego, że były głosem wołającym o coś, co chwilowo byłoby komuś do czegoś potrzebne, ale realnie tak znów za bardzo nie istniało.
Niegdysiejsze Niemry miały, zdaje się, niezły udział w prowadzeniu biznesów i gospodarstw, bo na żonę kuchenno-dekoracyjną mało kto mógł sobie pozwolić, więc "K, K, K" pozostawało fasadą. Powojenne kowbojki były nieźle wyemancypowane zastępowaniem mężczyzn w fabrykach, transporcie i na farmach, więc upychanie ich na siłę w roli pocieszycielek strudzonych żołnierzy wyszło tak sobie. No a współcześni kandydaci na alfamaczosów są tak zabawni, jak niezrównany Tom Cruise w "Magnolii": https://youtu.be/bbanWHx5AFQ
PS. Dla nieznających filmu dodam, że postać jest raczej tragikomiczna, z nieprzepracowanymi mother issues.
Saturday, 1 January 2022
Kosmici zawsze lądują w USA